niedziela, 8 czerwca 2014

III
Urojenia

„In the darkness before the dawn
In the swirling of the storm
When I'm rolling with punches and hope is gone
Leave a light a light on”
Coldplay – Midnight


            Rozleniwiony blask zachodzącego słońca delikatnie obmywał cichą polanę, muskając wysuszoną przez ostatnie upały trawę i kilka ocalałych kwiatów. Orzeźwiający wiatr szeleścił liśćmi, które przybłąkały się z pobliskiego lasu i z każdym kolejnym podmuchem unosiły się coraz wyżej, wprost ku zaróżowionemu niebu. Kiedy stado ćwierkających ptaków zagłuszyło donośny świst wiatru, Kaoru wreszcie opadła na ziemię.
            Dysząc jak po wiecznym biegu pochyliła głowę, starając się uchronić swoje galopujące serce przed wybuchem. Wydawało jej się, że cienka bokserka i krótkie spodnie nagle zamieniły się w futro. Drżącymi z wysiłku rękoma zaczęła poprawiać zabrudzone bandaże, gdzieniegdzie splamione krwią. W jej głowie huczało jak po serii wybuchających bomb.
            Zaraz umrę, pomyślała, a ja wzniosłem oczy ku niebu. Ludzie naprawdę byli skłonni do wyraźnego dramatyzowania. Zdecydowanie.
            Powoli położyła się w drażniącej jej wyczerpaną skórę trawie, uważnie obserwując dziwacznie kształtne chmury. Wyglądały tak przyjemnie i puszyście, że Kaoru miała ochotę się w nich zanurzyć. Uniosła ciężką rękę w stronę nieba, delikatnie poruszając drżącymi palcami. Jej serce zaczęło zwalniać.
            Od wczesnego popołudnia trenowała jak szalona, próbując odciąć się od dręczących ją myśli. Zawsze uważała, że ból i wyczerpanie były skuteczną blokadą dla dręczących pytań i wspomnień, ale dziś było inaczej. Nie mogła się uwolnić. Złe przeczucia trzymały jej umysł w stalowym uścisku, powoli zakorzeniając się coraz głębiej. Kaoru czuła się, jakby ktoś wstrzyknął jej truciznę gwarantującą powolną, męczącą śmierć. Ale to było jeszcze gorsze.
            Nie mogła spać. Nie mogła jeść. Ledwo mogła oddychać. A najbardziej denerwował ją gorzki fakt, że nic z tym nie mogła zrobić. Arisa się martwiła – widziała to w jej orzechowych oczach, niepewnych ruchach, jakby bała się, że jakieś gwałtowniejsze zachowanie mogłoby spłoszyć siostrę. Kaoru tego nienawidziła. Nienawidziła czuć się słabą i niekontrolującą swoich myśli.
            Podczas bezsennych nocy wyciągała spod łóżka niebieski zeszyt matki. Przynajmniej przez chwilę mogła zająć się analizowaniem jej taktyk i pomysłów, które czasem wydawały się tak absurdalne, że musiała zamknąć dziennik. Po chwili oburzenia i niezrozumienia znów go otwierała, próbując rozszyfrować tok myślenia Kany. Dotychczas kończyło się to porażką.
            Jej matka była intrygującą osobą z przykrą przypadłością. Ale właśnie tacy ludzie są dla mnie najciekawsi. W tamtym momencie, kiedy wylegiwałem się obok Kaoru delektując się ciszą, dopadła mnie złowroga myśl: Ta sielanka się dla niej skończy, tak jak skończyła się dla jej matki. Szkoda tylko, że o wiele brutalniej.
            Leżeliśmy tak przez kolejny kwadrans jej przemijającego życia, kiedy nagle dziewczyna zesztywniała. Przez chwilę uważnie przysłuchiwała się otoczeniu. Kiedy powoli zaczęła się podnosić zauważyłem, że już z daleka wyczuła czyjąś obecność. Całkiem nieźle.
            Zmrużyła oczy, dłonią odgarniając jasne kosmyki, które niesforny wiatr pociągnął na nos. Po krótkiej chwili na jej usta wkradł się delikatny uśmiech. Napięcie spłynęło z otoczenia jak woda. Kaoru skrzyżowała ręce na piersiach.
            - Nieźle, Uchiha – uniosła brwi, wpatrując się w ciemny zakamarek między pobliskimi drzewami. – Ale w przyszłości postaraj się bardziej.
            Nie mogła powstrzymać triumfalnego uśmiechu, kiedy z ciemności wyłonił się Itachi. Był ubrany w całości na czarno, poza czystymi bandażami oplatającymi jego łydki i założone za plecy ręce. Nie miał na sobie opaski ninja, która zwykle dodawała mu jeszcze większej powagi. Kroczył przed siebie leniwym krokiem, obdarowując Kaoru rozbawionym wzrokiem.
            - Czy ty przypadkiem nie ukrywasz w sobie sensora? W przeciwnym razie nie dałabyś rady mnie wyczuć.
            - Może wcale nie jesteś tak dobry, jak ci się zdaje.
            Nie minęła nawet sekunda, kiedy Kaoru poczuła dłonie na swoich ramionach, a chwilę później wylądowała w krzakach. Jęknęła cicho, w duchu dziękując za miękkie lądowanie. Nad sobą usłyszała głos Uchihy, który z wielką trudnością maskował swoje rozbawienie.
            - Mówiłaś coś? – zapytał, podając jej rękę. Pokręciła głową i korzystając z jego pomocy, podniosła się na nogi.
            Był w dobrym humorze, ale w jego oczach zauważyła coś, co ją zaniepokoiło. Zanim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, Itachi wyciągnął przed siebie zaciśnięte w rękach dwa metalowe kije. Kaoru posłała mu pytające spojrzenie.
            - Co to? – odezwała się, kiedy chłopak niczego nie wyjaśniał.
            - To właśnie spróbujemy odkryć.
            Spojrzała na niego jak na szaleńca, kompletnie niczego nie rozumiejąc. Uchiha wbił wzrok w tajemniczą broń.
            - Znalazłem to piwnicy, zamknięte w skrzyni ojca wśród kunaiów, shurikenów i reszty broni.
            Kaoru nie wiedziała dlaczego Itachi grzebał w skrzyni Fugaku – każdy doskonale wiedział o dumie i niezwykłej arogancji ojca Itachiego i nikt nie odważył się z nim zadzierać. Klan Uchiha budził w ludziach zewnętrzny respekt połączony z wewnętrznym obrzydzeniem – coś jak słodko-gorzki smak, kiedy człowiek nie wie, na czym konkretnie się skupić.
            Ale dziewczyna wiedziała, że Itachi nie podążał za Fugaku ślepo i bezmyślnie jak niektórzy posiadacze sharingana. Zawsze widziała w nim jakąś odrobinę buntownika, którego skrywał pod maską idealnego syna. Tak jakby z każdym dniem chciał wydostać się spod ogromnej presji, której doświadczał od samego początku, ale jednocześnie nie miał wystarczająco dużo siły.
            Bo tak naprawdę każdy człowiek posiada jakąś maskę. Zauważam to codziennie – ludzie przybierają coraz to nowe twarze, w zależności od towarzystwa. Czasem sami gubią się podczas ciągłego zmieniania swoich kostiumów; nie wiedzą czy grać zabawnych, skrytych, aroganckich czy może sprawiedliwych.
            Człowieka wykańcza człowiek. I dlatego właśnie, mimo przemijających lat i wieków, nie mogę zrozumieć tej dziwacznej rasy.
            Oczywiście zdarzają się wyjątki. Jednym z nich była właśnie Kaoru, która mimo swoich własnych problemów i niedogodności życiowych nigdy, przenigdy nikogo nie udawała. Może po prostu była złą aktorką. Może po prostu nie potrafiła znaleźć odpowiednich masek. Ale to właśnie dzięki tej szczerości Uchiha Itachi tak ją uwielbiał. Przy niej czuł się lepiej. Czuł dziwną lekkość, jakby samą obecnością przejmowała część jego problemów.
            - I co, zamierzasz wyzwać mnie na pojedynek? – już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ale Kaoru uciszyła go ręką. – Skąd w ogóle wiedziałeś, że tutaj będę?
            Wzruszył ramionami, spoglądając w jej błyszczące oczy.
            - Dziwne przeczucie – uśmiechnął się lekko, ale gdy zobaczył jej zakrwawione bandaże i poranione dłonie, po jego uśmiechu nie został najmniejszy ślad. – Od jak dawna tu jesteś?
            Kaoru objęła się ramionami, nagle czując dziwne skrępowanie. Miała wielką ochotę uniknąć tego tematu.
            - Kilka godzin – widząc, jak Itachi stanowczo opuszcza ręce, zmarszczyła brwi. Cóż, użyje małego podstępu. – A co, boisz się, że nie dasz rady? Uchiha mi odpuszcza?
            Itachi pokręcił głową, po czym odszedł parę kroków. Kaoru zostawiła w tyle krzaki, znów stając na odsłoniętej polanie. Chłopak niechętnie rzucił w jej stronę jedną z broni. Kaoru poczuła, że ten kawałek metalu mógłby urwać jej rękę.
            - Czyli co, po prostu uderzamy w siebie kijami? – mruknęła bardziej do siebie, zaciskając palce na chłodnym kiju.
            - Warto spróbować – odpowiedział ciemnowłosy, od razu ruszając do ataku.
            Nagle był już całkiem blisko i zamachnął się kijem z niezwykłą precyzją, celując w jej prawe ramię. Kaoru z niemałym trudem zablokowała ten cios, czując nieprzyjemny wstrząs gdy metal uderzył o metal. Jej chakra zawibrowała, wprawiając dziewczynę w chwilowe otumanienie. W oczach Uchihy zauważyła chwilową mgiełkę, ale wszystko zniknęło gdy się oddalił.
            - Pobierają chakrę – zauważył Itachi, podrzucając kij. Kaoru zauważyła jego dziwny poblask. – A kiedy broń zderza się z jej odpowiednikiem, ninja może przejąć chakrę przeciwnika…
            - …i tym samym zwyczajnie go zabić – dopowiedziała, próbując przełknąć gulę w gardle. – Po co twojemu ojcu coś takiego? Dwa identyczne pożeracze chakry?
            Itachi westchnął cicho, czując zmieszanie. Coś takiego nadawałoby się to szybkiego, cichego mordu. I to jak skutecznego.
            - Nigdy nie widziałem, żeby – przerwał, gdy zobaczył strach w oczach Kaoru. – Hej, wszystko dobrze?
            Bez zastanowienia odrzucił ciężki kij, podchodząc bliżej. Wpatrywała się w jeden punkt – źrenice tak się rozszerzyły, że zakryły niemal całe tęczówki. Dziewczyna drżała.
            - Kaoru?
            Nie otrzymując od niej żadnej reakcji, młody Uchiha brutalnie wyrwał niebezpieczną broń z jej poranionych dłoni. Z niepokojem zauważył, że to nic nie pomogło. Delikatnie położył dłoń na jej ramieniu.
            - Widzisz to? – wychrypiała cichutko, przygryzając dolną wargę. Itachi poczuł nieprzyjemny dreszcz przeszywający całe jego ciało.
            - Co?
            - Ten długi łańcuch. Kałużę krwi.
            Itachi nigdy nie pomyślałby, że pięć słów będzie potrafiło wstrząsnąć nim tak mocno i głęboko. W tamtej chwili nie wiedział co robić. Wstrzymując oddech, delikatnie odwrócił głowę dziewczyny w swoją stronę. Była niższa, przez co jej wzrok skupił się na jego podbródku. Uchiha zmusił ją, by spojrzała w jego oczy.
            - Ocknij się – wypowiedział pierwsze słowa, które przyszły mu na myśl. Ku jego zdziwieniu, poskutkowało.
            Kaoru zamrugała, jakby ktoś nagle wybudził ją ze snu. Zachwiała się, tracąc kontakt z nogami. Nagle uświadomiła sobie, że brakuje jej powietrza. Dziwne, że ludzie przejmują się nim dopiero, gdy ich opuszcza.
            - Hej, spokojnie – Itachi położył rękę na jej plecach, kiedy schyliła się, żeby zaczerpnąć zbawiennego tlenu. – Jesteś wykończona. Wracajmy do wioski.
            W niepewnym milczeniu poczekali, aż dziewczyna się uspokoi, by po dłużej chwili wrócić do Konohy. A ja ciągnąłem się za nimi w powolnym, żałobnym marszu.

~

            Gdy zbliżali się do jej domu, słońce zdążyło zniknąć, a na niebie pojawił się otoczony milionami gwiazd księżyc. Swoimi promieniami rozświetlał im drogę w najcichszej dzielnicy Wioski. Itachi co chwilę zerkał na pogrążoną w myślach dziewczynę, próbując rozszyfrować jej niepokojące zachowanie. Jak na złość słowa ojca wypełniały jego głowę głośnym, złośliwym szeptem.
            „Skoro Kana była szalona, to i ona może mieć coś z głową”.
            Co Fugaku miał na myśli? Itachi nienawidził świadomości, że jego ojciec zatajał przed nim coraz więcej spraw. Przecież był dumą klanu, doskonałym wojownikiem i strategiem – czyżby ojciec po prostu mu nie ufał? Pewnie, że ostatnimi czasy ich relacje bywały napięte, ale żeby zatajać przed nim ważne informacje?
            Itachi nie był głupi. Potrafił odróżnić sztuczny uśmieszek ojca, potrafił dostrzec jego rozbiegane spojrzenie i nerwowo podrygującą nogę. Coś się święciło. Coś złego.
            - Dzięki za odprowadzenie – mruknęła Kaoru, siląc się na słaby uśmiech. W tamtym momencie zależało jej jedynie na ciepłej herbacie i łóżku.
            Zatrzymali się kilka metrów od jej domu. Wraz z wieczorem pojawił się silniejszy wiatr, a temperatura niebezpiecznie spadła. W Wiosce panował niezwykły spokój – idealny czas na zaskoczenie wszystkich mieszkańców.
            - Na pewno wszystko gra? – Uchiha uważnie przypatrywał się dziewczynie. Kaoru nienawidziła tego spojrzenia – miała wrażenie, że ten wzrok potrafił dostrzec wszystko.
            - Tak. Muszę tylko odpocząć. Ja…
            - Mam nadzieję, że nie będę musiał dwa razy się powtarzać!
            Odwrócili się w tej samej sekundzie, słysząc znajomy, podniesiony głos. Widok stojącego przed drzwiami domu Kaoru Fugaku wstrząsnął Itachim tak bardzo, że chłopak nieświadomie wstrzymał oddech.
            - Nie ma potrzeby, żebyś krzyczał. Nie jestem głuchy.
            Nomura Ikuo przyglądał się mężczyźnie zmęczonym wzrokiem, a na jego twarzy nie było widać ani odrobiny złości. Krzyżując ręce na piersi westchnął ciężko, najwyraźniej mając dość trwającej od godziny dyskusji.
            Zanim dwójka nastolatków zdążyła jakkolwiek zareagować na widok swoich ojców, Fugaku odwrócił się, a jego wzrok spoczął na synu. Po chwili przeniósł spojrzenie na Kaoru i tym razem nie mógł wyzbyć się swojego chłodu i niesmaku ku młodej kunoichi; jego ciało spięło się jak po mocnym uderzeniu, a dłonie zacisnął w pięści.
            - A więc tak spędziłeś te cenne godziny? Na bezcelowych spacerkach?
Itachi miał wrażenie, że ojciec pokonał dzielącą ich odległość dwoma krokami. Z bliska wyglądał na jeszcze bardziej wściekłego – jego lekko pomarszczoną twarz wykrzywił grymas niezadowolenia. Już otwierał usta, aby coś dodać, gdy nagle zauważył dwa, metalowe kije. W tamtej chwili jego wzrok mógłby zabić.
- I jeszcze zmusiła cię do kradzieży mojej broni, co? Wiedziałem, że tak będzie! Wpływa na ciebie gorzej, niż myślałem!
            Nagle obok Kaoru pojawił się również Ikuo; położył dłoń na drżącym ramieniu córki, rzucając Fugaku ostrzegawcze spojrzenie.
            - Sądzę, że mógłbyś kontynuować swoje pouczenia we własnym domu. Nie ma potrzeby, żeby moja córka tego wysłuchiwała – zadecydował swoim spokojnym głosem, niedbałym ruchem przeczesując jasnobrązowe włosy.
            Światło księżyca podkreśliło jego niezwykłe, lazurowe oczy. Kaoru zawsze żałowała, że ani ona, ani Arisa nie odziedziczyły oczu po ojcu. Zwykle widziała w nich spokój, dziwną melancholię i pocieszenie, ale tym razem błyszczała w nich jasna, silna groźba.
            Powietrze wokół stało się niepokojąco ciężkie i jestem pewien, że gdyby Fugaku był młodszy i mniej rozsądny, rzuciłby się na Ikuo z aktywowanym sharinganem. Ale końcem końców pełnił funkcję policjanta Konohy i wspaniałego ninja – nie mógł ulegać impulsom.
            - Nie wchodź mi w drogę, Ikuo. Nie chcę widzieć twojej córki blisko mojego syna.
            - Tato… - zaczął Itachi, ale Fugaku nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Wypowiadał każde słowo powoli i dokładnie, patrząc prosto w oczy drugiego mężczyzny.
            - Zdaję sobie sprawę z naszej przeszłości i jej skutkach co nie zmienia faktu, że klan Uchiha nie chce mieć już z wami nic wspólnego. Jeśli zobaczę twoją córkę obok Itachiego lub Sasuke… Nie ręczę za siebie.
            W oczach Ikuo błysnęła iskra złości, szybko stłumiona przez mistrzowski spokój.
            - Czy to groźba? – zmrużył oczy, nieświadomie mocniej zaciskając palce na ramieniu córki. Kaoru mimowolnie pisnęła.
            Itachi przeniósł na nią swój zaniepokojony wzrok, a w jego oczach zobaczyła smutek. Smutek tak wielki, że poczuła, jakby ktoś wbił w jej serce igłę. Zagryzła dolną wargę czując, że panujące między nimi milczenie mogłoby ją zabić.
            - Mam nadzieję, że nie – odparł Fugaku po czym szarpnął Itachiego za rękaw, zmierzając w stronę głównej ulicy.
            Itachi rzucił Kaoru przepraszające spojrzenie, ale dziewczyna nie potrafiła się uśmiechnąć. Czuła się przytłoczona i upokorzona – tak jakby zrobiła coś paskudnego, jakby zasłużyła sobie na nienawiść jego ojca.
            Minęło kilka minut, kiedy poczuła pierwsze krople deszczu. Spojrzała na Ikuo, który wpatrzony w jasny księżyc wreszcie zwrócił na nią swoją uwagę. Uśmiechnął się ciepło, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Zapalił jednego, a dym poleciał prosto na twarz Kaoru. Dziewczyna poczuła jak zapach zabiera ją do czasów dzieciństwa.
            - Chodź, zapowiada się niezła ulewa – mężczyzna leniwym krokiem podszedł do drzwi, a chwilę później Nomura została sama.
            Deszcz zaczął się wzmagać. Poczuła, jak wsiąka w jej przepocone ubranie i brudne bandaże. Miała ochotę zostać na zewnątrz, zwinąć się w kłębek i położyć na zimnym kamieniu. Zamiast tego zaczerpnęła powietrza i starając się zignorować dziwną wilgoć w kącikach oczu, ruszyła w stronę drzwi.

~

            Kaoru otworzyła oczy słysząc głuchy trzask.
            Otumaniona resztkami snu uniosła się na łokciach, próbując przyzwyczaić się do ciemności panujących w pokoju. Deszcz przyjemnie bębnił o szybę, a niebieski zeszyt matki leżał na podłodze. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
            Czyżby się przesłyszała?
            Niechętnie odgarnęła ciepły koc, kładąc stopy na zimnej podłodze. Ale wtedy do jej uszu znów doszedł niespodziewany dźwięk. Ostrożnie podeszła do okna. Na zewnętrznym parapecie leżało kilka mokrych kamieni. Jej serce wykonało gwałtowny obrót, jakby własnymi siłami chciało wyrwać się z jej klatki piersiowej. Drżącymi palcami otworzyła okno.
            Na początku widziała jedynie zarys drzew i kwiatów oraz święcącą się nieopodal latarnię. Zmrużyła powieki, wychylając się do przodu. Kilka kropel deszczu opadło na jej nos.
            - Shisui? – szepnęła do siebie, widząc przemoczonego chłopaka. Wpatrywał się w nią dziwnym wzrokiem, w ręce trzymając kilka większych kamyków.
            Uniósł prawą rękę, palcem wskazując na ziemię. Przełknęła ślinę, zdając sobie sprawę, że coś musiało się stać. Coś bardzo, bardzo złego.
            Bez zastanowienia podbiegła do szafy, wyciągając z niej czarne spodnie i granatową kurtkę. Nie minęło trzydzieści sekund, a już znajdowała się na śliskim parapecie. Powoli domknęła okno, bezszelestnie zeskakując na ziemię. Siła uderzenia sprawiła, że przez jej nogi przeszedł nieprzyjemny wstrząs, ale szybko zignorowała to uczucie.
            - Co się stało? – mruknęła, zakładając na głowę kaptur. Deszcz już zdążył zaatakować jej ubranie.
            Uchiha westchnął ciężko, palcami przeczesując wilgotne włosy. Kaoru zauważyła, że ciemne kosmyki zaczęły lekko się kręcić.
            - Chodź – odpowiedział tylko, wkładając przemarznięte dłonie do kieszeni spodni. Był przeraźliwie blady, tak jakby zaraz miał się przewrócić.
            Skinęła głową, po czym oboje opuścili cichy ogródek. Podczas krótkiej wędrówki nie odezwali się ani słowem, a Kaoru miała wrażenie, jakby podążała na swoją własną egzekucję. Już nie zwracała uwagi na deszcz i zimno; nie zwracała uwagi na chlupiącą wodę w butach; nie zwracała uwagi na zmęczenie.
            Czuła się źle. Już wiedziała, że Shisui nie zamierza pokazać jej niczego dobrego. Poczuła niewyobrażalną ochotę powrotu do ciepłego, bezpiecznego łóżka.
            - Tędy – chłopak delikatnie pociągnął ją w boczną uliczkę, a dziewczyna uświadomiła sobie, że znajdują się w dzielnicy klanu Uchiha.
            Z niepokojem wpatrywała się w przebudzone domy, z których płynęło miażdżące napięcie i strach. Zimny dreszcz przeszył jej drobne ciało, kiedy minąłem ich zaledwie o centymetr.
            Cóż, wreszcie mogłem poobserwować. Moja praca została wykonana.
            Shisui zaprowadził ją w okolice miejsca, gdzie zaledwie przed chwilą zebrałem kolejne żniwa. Sunąłem się za nimi jak cień, uważnie zapamiętując każdy krok i uderzenie serca. Przystanęli za niewielkim domem, gdzie zebrała się spora grupa ludzi.
            Krzyki, szlochy i jęki. Czasami szepty. Wszystko mąciło mi w głowie, kiedy uczucia zebranych ludzi wspinały się po mnie jak irytujące szkodniki. Wiedziałem, że Kaoru też to poczuła. Powoli, stopniowo, ale bezpowrotnie.
            Shisui zaciągnął ją na tyły niewielkiego domu, po którym świeża farba spływała niczym łzy. Wskazał podbródkiem na małe okno, samemu odwracając wzrok. Kaoru nie mogła nie zauważyć jego zaciśniętej szczęki i zamglonego wzroku. Nagle zakręciło jej się w głowie.
            Posłusznie stanęła na palcach, palcami chwytając zimny parapet. Przez dłuższą chwilę przyglądała się oświetlonej sypialni, w której zebrało się sporo ludzi i kilku policjantów. Jej wzrok wyłapał Fugaku, którego spojrzenie utkwione było w dwóch, zwisających z sufitu rzeczach. Kaoru zmrużyła oczy, starając się rozpoznać długie przedmioty. A kiedy uświadomiła sobie, że patrzy na dwa trupy pomyślała, że tym razem nie wygra z atakującą jej oczy ciemnością.
            Resztkami sił zmusiła się, żeby dokładnie przyjrzeć się nieboszczykom. Dwa, metalowe łańcuchy zgniatały szyje młodych mężczyzny i kobiety. Zwisali z szeroko otworzonymi, martwymi oczami, ubrani w cienkie ubrania – zapewne piżamy. Dziewczyna nie przeoczyła wielkiej dziury w gardle; zostali pozbawieni swoich krtani.
            - Dokładnie jak Keizo… – jej szept brzmiał obco, kiedy odwróciła się w stronę Shisuiego. Poczuła, jak ciężki młot uderza w jej serce.
            - Pobrali się cztery miesiące temu – chłopak przysiadł na chodniku, wpatrując się w złośliwe krople deszczu. – Młode małżeństwo, Treshu wspominała, że spodziewa się dziecka.
            Kaoru przysiadła po przeciwnej stronie, ignorując przeciągłe płacze dochodzące zza ściany. Skupiła swoją uwagę tylko i wyłącznie na Shisuim.
            - To nie jest przypadek, Kaoru. Ktoś morduje nasz klan.
            Wymówił słowo morduje tak beznamiętnie, że dziewczynę przeszły zimne dreszcze. Patrząc na młodego ninja nie widziała już roześmianego, sarkastycznego chłopaka – w tamtej chwili przedstawiał się jej jako zagubiony chłopczyk, który ukrywał swoje zdezorientowanie pod zimną maską.
            - I co teraz? Co zrobimy? – zapytała, w duchu wyśmiewając swoje żałosne pytanie. W uszach dudniło jej jak po mocnym uderzeniu w głowę. Jakby to wszystko było snem.
            Shisui podniósł na nią swój wzrok, a w czarnych jak noc tęczówkach zagościł krwisty sharingan.
            - Odkryjemy kto stosuje te brutalne mordy i odwdzięczymy się w ten sam sposób – jego sine usta ułożyły się w przerażający, drapieżny uśmiech. – A może i nawet lepszy.

6 komentarzy:

  1. Korzę się przed tobą na kolanach i posypuję głowę popiołem.... wybacz za to zaniedbanie, wbrew pozorom dalej cię kocham!
    No nie, nie sądziłam, że to dziwne uprzedzenie Fugaku nabierze takich rozmiarów... Oczywiście nie umknęło mi to nawiązanie to przeszłości ich rodzin, doskonale wiem o twojej słabości to miliona sekrecików i tajemnic!
    Zastanawiam się, co niby by zrobił jeśli zobaczyłby Kaoru w towarzystwie swoich synów. No bo chyba nie posunąłby się do zaatakowania i pobicia dziecka? Chociaż kto tam wie tych Uchihów ;___;
    Uwielbiam moment, w którym Śmierć mówi, że leży koło Kaoru i wgl, tak super się to wyobraża :D
    Jak Shisui przybył ze złymi wieściami to już myślałam, że może masakra klanu, ale na to jednak za wcześnie... chyba, że te morderstwa to jakaś inna taktyka Itachiego? xD no dobra, jestem mega ciekawa o co w tym wszystkim chodzi.

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ana, Ana, nie przepraszaj, ja nawet nie mam Ci czego wybaczać!
      Serio? Aż tak kombinuję z tymi sekrecikami? Wiesz, uświadomiłam sobie, że fajnie tworzyć tajemnice - gorzej potem w umiejętny sposób je rozwiązywać XD
      Uchiha są trochę nieprzewidywalni, w końcu sami chcieli wcielić w życie kolejną krwawą jatkę, no ja bym się już niczemu nie dziwiła ;_;
      Poczekamy, zobaczymy!
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Tym razem muszę, po prostu muszę, zacząć od tego, że naprawdę ubóstwiam Twój styl pisania! Mogłabym go czytać całymi dniami, mogłabym mieć rząd Twoich książek ułożony na półce! I mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie!
    Cieszę się, że przynajmniej tu rozdział zajął mnie na dłużej. Był świetny, uwielbiam tego Itachiego z Twojego opowiadania. Jest może nieco bardziej ludzki, jakby wciąż jeszcze cieszący się życiem. A jego ojciec jest okropny, co tu dużo mówić... bardzo jestem ciekawa, co takiego zaszło między nim, a matką Kaoru, że tak bardzo nienawidzi teraz dziewczyny. Szkoda też, że odbija się to na niej i na Itachim. A Shisui... no właściwie nie wiem, co o nim powiedzieć. Lubię go, tak po prostu, i w tym przekonaniu utwierdza mnie każdy kolejny rozdział. No i jeszcze raz muszę powiedzieć, że narracja Śmierci jest naprawdę rewelacyjnym pomysłem, padam na kolana i biję abdula, mój mistrzu! Ciekawa jestem rozwiązania tych wszystkich tajemnic, zarówno związanych z bronią, jak i morderstwami, więc mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybko.
    Pozdrawiam cieplutko, Mukudori.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, Mukudori, nawet nie masz pojęcia jak bardzo szczerzę się do komputera czytając ten komentarz! To naprawdę cudowne, że komuś podoba się to, co piszę i chciałby mieć moje książki na półce ;__; Specjalnie dla Ciebie jakąś napiszę, obiecuję!
      Itachi może i bardziej ludzki, bo wiesz - to chyba właśnie ta wielka tragedia masakry klanu tak go ukształtowała, a że jak na razie to jeszcze nie nastąpiło, to daję się mu cieszyć tym życiem (przynajmniej częściowo c:). Wszystko się wyjaśni, jak zawsze nie mogę dużo wypaplać.
      Bardzo, bardzo dziękuję i również pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Przepraszam, bardzo cię przepraszam że dopiero teraz komentuję.
    Miałam nadzieję, że jak przemyślę ten rozdział to jakoś łatwiej mi będzie napisać spójny komentarz. Niestety nic mi to nie pomogło, dlatego tym bardziej mi głupio że piszę tak późno.
    Nie wiem czemu ale jakoś bardzo polubiłam Kaoru, jeśli chodzi o wyczuwanie towarzystwa jest genialna. Ciekawe czy jej przyjaciel ją kiedyś zaskoczy? :) Pożyjemy zobaczymy.
    Narracja "ponurego żniwiarza" podoba mi się coraz bardziej, po prostu ją uwielbiam.
    Te morderstwa mnie intrygują, chciałabym się już dowiedzieć o co w tym tak na prawdę chodzi i kto za tym stoi, ale pewnie nie zdradzisz tego zbyt szybko, bo byłoby to zbyt proste :P

    Uwielbiam twoje rozdziały, każdy kolejny jest dla mnie świetny.
    Rozbudzasz moją ciekawość i zachęcasz do czytania :)
    Jeszcze raz przepraszam za brak refleksu z mojej strony.
    Życzę udanych wakacji i ogromnych pokładów weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że tak uważasz :3 Gdy czytam takie komentarze, aż chce się pisać dalej! I co Ty, nie przepraszaj, ja też ostatnimi czasy nie mam chęci ani pomysłów na komentarze, także wiem jak to jest :c
      Dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń