poniedziałek, 16 lutego 2015

VII
Oczekiwania


„Who in the world am I? Ah, that's the great puzzle.”
Lewis Carroll – Alice in Wonderland

            Droga ludzkości,
            To nie jest list, a jedynie kolejna opowiastka, stwierdzenie. Będąc na tym świecie tak długo, że aż sam zaczynam się poniekąd w tym gubić, widziałem wiele odsłon słowa odwaga. Zdążyłem się zorientować, że człowiek jest pełen sprzeczności, że każdy z was posiada inną osobowość, niezastąpioną, chociażby starał się być kimś innym. Do każdego z osobna przyczepiona jest hierarchia jego wartości, w waszych głowach rozwijają się myśli i własne opinie, interpretacje słów, zachowań, gestów. Dlatego właśnie odwaga może dla jednego oznaczać uratowanie uwięzionego na drzewie kociaka, dla innego poddanie się jakiejś operacji, dla trzeciego wybranie trudniejszej drogi i stawianie sobie wyższych wymagań. Ja, jako Żniwiarz (całkiem zabawny pseudonim, szczerze mówiąc) doskonale wiem, kiedy kończy się dla kogoś kruche ziemskie życie. Czuję to całym sobą, kilka sekund przed zatrzymaniem się pracy mózgu ofiary. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że gdy ktoś wybiera samobójstwo czuję lekkie (jak wy to nazywacie?) uczucie zaskoczenia. Zorientowałem się, że dla ludzi jest to coś, o czym można długo dyskutować. Jedni podpisują to pod kolejne z odsłon odwagi, zawierzenie sile wyższej, dobrowolne ofiarowanie siebie bez zapewnienia późniejszego otrzymania spokoju. Są też tacy, którzy uznają to za zwykłe tchórzostwo. Często rodziny są zdruzgotane, tak jakby cały ból samobójcy przepływał do ich ciał, niszczył ich niezrozumieniem, wyrzutami sumienia, wściekłością.
            Samobójstwo nazywa się egoizmem.
            Samobójstwo nazywa się poświęceniem.
            Czym więc było w przypadku Dinto Uchihy? Co myślała jego siostra, znalazłszy zwisające na sznurze ciało w zadymionej kuchni? Pamiętam, że gdy starałem się wyplątać jego duszę, w palcach nadal trzymał papierosa. Konata wyjęła go ze straszliwym łkaniem, dławiąc się zarówno łzami jak i dymem. Samotność ogarnęła ją niczym wspomnienie obejmujących jej ciało ramion starszego brata. Tylko ja zdawałem sobie sprawę, że mężczyzna zrobił to, bo sądził, że wyrwana krtań byłaby plamą na jego honorze. Dinto wiedział, że się zbliżam. Postanowił nie dawać ponownej satysfakcji zabójcy, który planował kolejne morderstwo. Ale w oczach mieszkańców Wioski Liścia pozostał smętnym, nieprzyjemnym shinobi z prawdopodobną depresją, w którą wierzono mimo głośnych protestów jego siostry. Gdzieś słyszałem, że człowieka docenia się dopiero po jego stracie. W tym przypadku było odwrotnie, mimo, że dusza Dinto była jedną z najczystszych, z jakimi dane mi było odbyć krótką podróż ku nieznanemu.

~

            Po trzech dniach od wizyty u Revel Kaoru zrozumiała, że grunt to zachować spokój. Leżąc na kanapie w przyciemnionym salonie i przypatrując się wymalowanym na porcelanowym kubku trójkątom, starała się wyczuć jakąkolwiek zmianę w smaku herbaty. Proszku jednak jak zwykle nie było czuć, chwilami nawet zapominała, że go zażywa. Gdyby nie niepokojąco opróżniająca się buteleczka, pewnie postanowiłaby nie zaprzątać sobie głowy myślami o zamkniętej w ścianach malutkiego mieszkania Revel. Ale ta natrętna świadomość wciąż do niej wracała - Kaoru musiała znów ją odwiedzić, by otrzymać kolejną dawkę.
            A co jeśli kobieta zażądałaby czegoś w zamian? Ale czego? Pieniędzy? Pomocy w ucieczce? Na samą myśl o wyrywaniu zardzewiałych krat robiło jej się niedobrze. I nie chodziło o to, że gardziła Revel – kobieta pomagała jej matce, nawet kiedy nie musiała tego robić. Kaoru była pewna, że znalazłoby się jakieś wytłumaczenie działań czarnoskórej. Nie pomagałaby przestępcom bez powodu, tego była pewna od samego początku. Nastolatka nigdy nie lubiła dzielić ludzi na dobrych i złych, chociaż były przypadki, kiedy praca kunoichi tego wymagała. Mimo to pani Sakuma wykazała się taką dobrocią i zrozumieniem, że nie potrafiła myśleć o niej jak o zdrajczyni Wioski.
            Leżała tak jeszcze przez jakiś czas, otulona niezadanymi pytaniami i wątpliwościami, aż po jakimś czasie usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami. W duchu modliła się, by ktokolwiek kto właśnie wszedł do domu nie przyszedł do salonu, ale niestety – przeliczyła się. Minęło zaledwie kilka sekund, a do pomieszczenia wparowała zdenerwowana Arisa. Kaoru znudzonym wzrokiem obserwowała, jak siostra siada w zapadniętym fotelu. W pokoju niespodziewanie pojawiło się napięcie.
            - Grzebałaś w mojej szafie.
            To były pierwsze słowa, które wypowiedziała starsza z sióstr odkąd trzy dni temu Kaoru dowiedziała się o chorobie matki. Wróciła do domu przemarznięta i niezrozumiale smutna, spoglądając na siedzącego w kuchni ojca, który palił już piątego tego dnia papierosa. Gdy ją zauważył wstrzymał oddech, spiął się, a potem po prostu spuścił wzrok. Kaoru prychnęła i wykręcając mokre od deszczu włosy, pobiegła na górę.
            Przez te dni cała trójka zawzięcie ignorowała wzajemną obecność. Wydawało mi się to co najmniej dziwne, bo od początku spodziewałem się natychmiastowej konfrontacji. Kto by się spodziewał, że nastąpi ona dopiero wtedy, gdy w grę wejdzie „skradziona” bluza.
            Kaoru odłożyła kubek z nienaturalnym spokojem i usiadła. Jeszcze niedawno wciąż podziwiała siostrę za jej „doskonałość”, kochała całym sercem. I nie chodzi o to, że teraz tak nie było; sęk w tym, że ta wyjątkowa relacja, którą wspólnymi siłami budowały od śmierci matki runęła za szybko. Zbyt niespodziewanie. Przepaścią okazało się kłamstwo, o którym nie można było zapomnieć. Kaoru potrafiła wybaczać, ale nie zapominać.
            - Grzebałaś w moich rzeczach – Arisa pochyliła się do przodu, odgarniając opadające na twarz włosy. – Nie masz do tego prawa.
            Kaoru uśmiechnęła się z niezaprzeczalną kpiną; musiałem przyznać, że kompletnie nie pasowała do jej zwykle spokojnej, szczerej twarzy.
            - I kto to mówi? Wiem, że byłaś w moim pokoju i wzięłaś dziennik mamy.
            Starsza z sióstr westchnęła ciężko, jakby coś właśnie opadło na jej pierś. Przymknęła oczy z postarzającym jej twarz zmęczeniem. Kaoru z uwagą przyglądała się jej reakcji.
            - Nie rozumiesz, ale to wszystko dla twojego…
            - Dlaczego mnie okłamaliście?
            W oczach Arisy błysnęło pytanie, tak jakby zupełnie nie wiedziała o co chodzi.
            - Wiedziałaś od początku. Pozwoliliście mi wierzyć, że mama wcale nie popełniła samobójstwa, że to stało się po prostu na jednej z misji. Podczas pogrzebu wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z jej choroby, patrzyli na trumnę jak na zarazę, a ja nie miałam pojęcia dlaczego… dlaczego tak bardzo jej nienawidzili – dziewczyna wzięła drżący oddech, chcąc natychmiast się uspokoić. – Gdybym wiedziała, Arisa… Gdybym wiedziała, być może wszystko ułożyłoby się inaczej. Zapewne starałabym się z tym walczyć od początku, stosowałabym jakieś leki, nie wiem. Bo ty tego nie masz, mam rację?
            Starsza z sióstr skuliła się niczym zbite zwierzę; zacząłem się zastanawiać, jak wielką trudnością było dla niej okłamywanie Kaoru przez tak długi okres czasu. W salonie rozgościła się cisza, niemal wżerając się w ciało nastolatki; miała tylko nadzieję, że Arisa nie słyszała jej galopującego serca, które obijało się o żebra z taką zaciekłością, jakby chciało uciec jak najdalej. Kaoru czekała na jakąkolwiek reakcję siostry. Gdy ta westchnęła ciężko, chowając twarz w trzęsących się dłoniach, młodsza Nomura pozwoliła sobie przymknąć oczy. Nagle poczuła się niewyobrażalnie zmęczona, jak po parogodzinnym maratonie. Dlaczego właśnie ja, przeszło jej przez myśl. Co ja takiego zrobiłam?
            Kaoru miała nadzieję, że teraz głos zabierze Arisa. Jakaś jej część wciąż wierzyła w starszą siostrę – dziewczyna chciała usłyszeć wytłumaczenie, przeprosiny, cokolwiek. Ale dwudziestolatka przypominała bardziej wrak człowieka niż silną, towarzyską kunoichi, którą uważano za dumę Wioski Liścia. Nie mogłem zignorować wrażenia, że nagle sytuacja się zmieniła; to Arisa zmagała się z niechcianą chorobą, a Kaoru przypatrywała się temu bez słowa. I gdybym miał serce, zapewne w tamtym momencie poczułbym ściskający je żal, który żywiłem dla tej rodziny.
            - Nawet nie wiesz jak mi przykro – wyszeptała bliska płaczu starsza Nomura. – Kaoru, ja…
            - Odpowiedz tylko na jedno moje pytanie – przerwała jej spokojnie. Na twarzy nastolatki nie drgnął ani jeden mięsień. – Co ty wyprawiasz z Uchihami? Wiem, że bluza należała do jednego z nich… Arisa, czy ty masz jakiś związek z tymi wszystkimi morderstwami?
            Młoda kobieta roześmiała się z tak potworną histerią, że zaskoczyła nawet samą Kaoru. Zaciskając pięści w swoich włosach, nie próbowała nawet pohamować płynących po zarumienionych policzkach łez. Ten widok był równie niespotykany co spadający w lecie śnieg czy wykonujący misję członek ANBU bez maski, więc siedząca nieopodal siostra zamarła w bezruchu.
            Minęła dłuższa chwila, nim Arisa zdołała się opanować. Kiedy wreszcie przestała płakać, trząść się i nerwowo podskakiwać, odetchnęła głęboko i powoli otworzyła przekrwawione oczy.
            - Ja naprawdę zrobiłabym wszystko… Wszystko, byle tylko móc cię chronić – pociągnęła nosem jak przerażone dziecko, które w tamtej chwili zresztą przypominała. – Nigdy nie chciałam cię w to wplątywać, chciałam po prostu to wszystko załatwić sama, bo przecież on jest takim strasznym zagrożeniem dla Konohy, a wszyscy tylko…
            I w tamtym momencie do pokoju wszedł Ikuo. W pomieszczeniu od razu zapanowała idealna cisza, kiedy siostry równocześnie spojrzały na ojca. Stał w progu i dopalając papierosa, przyglądał się to jednej, to drugiej, jakby coś oceniał, starał się zrozumieć. Zgarbione plecy wciąż przypominały mi o ciężarze, który nosił od śmierci Kany. Teraz mogło się wydawać, że garb się powiększył, jakby chciał sprowadzić mężczyznę na samo dno rozpaczy. Zaciągnął się po raz ostatni i ku zaskoczeniu córek rzucił papierosa na ziemię, przygniatając go butem. W dywanie pojawiła się niewielka dziura.
            - Kolejny Uchiha nie żyje.

~

            Płomienie ognia rzucały na okolicę elastyczne cienie, przypominające ukrywające się między drzewami potwory. Każdy wyglądał inaczej, reprezentował coś innego, ale wszystkie znikały po paru sekundach, kiedy kolejny podmuch wiatru musnął ognisty jęzor, zmieniając jego kierunek. Potwory znikały, pozostawiając śpiących towarzyszy Itachiego w chwilowym spokoju. Mimo, iż wszyscy mieli na twarzach maski, on doskonale zdawał sobie sprawę z ich tożsamości. Miał talent do rozpoznawania ludzi nawet po sekundowych gestach, krokach. Właśnie dlatego jego serce nawet nie drgnęło, kiedy tuż nieopodal rozległ się cichy trzask łamanej gałązki i znajome, pewne kroki.
            - A mówiłem, że było czysto – mruknął rozdrażniony Shisui, opadając na ziemię obok kuzyna; ogień sprawił, że jego zazwyczaj krwisty sharingan zabłyszczał jeszcze niebezpieczniejszym, pomarańczowym odcieniem. – Nigdy więcej niepotrzebnych patroli.           Itachi nie oderwał wzroku od ognia.
- Lepiej chuchać na zimne.
            Od Konohy dzieliło ich zaledwie kilka godzin, ale po tak wyczerpującej walce całemu zespołowi należała się chwila odpoczynku. Hokage i tak oczekiwał ich dopiero za kilka dni, ale każdy Uchiha lubił działać szybko i sprawnie, więc gdy w drużynie znajdowało się aż dwóch użytkowników sharingana, nie było mowy o bezsensownym marnowaniu czasu.
            Itachi nigdy nie był wysyłany na misję ANBU razem z Shisuim. Tym razem jednak Hokage oznajmił, że to nieuniknione, albowiem starcie mogło okazać się wyjątkowo okrutne i zacięte. Finalnie jednak drużyna załatwiła kilkunastu zbiegłych ninja Iwagakure w niecałe dziesięć minut, tym samym odbierając im niewątpliwie ważny zwój, który chciał dostać Sandaime. Itachi nie miał pojęcia o jego treści, jednak przez cały czas czuł w kieszeni jego ciężar.
            Sam odczuwał przytłoczenie, ale wcale nie chodziło o wysiłek fizyczny. Ostatnie wydarzenia i prawda, której się dowiedział sprawiły, że Itachi czuł się wypruty, jakby ktoś wyrwał z niego całą siłę i samozaparcie. Oczywiście w oczach mieszkańców Konohy nadal pozostawał idealnym młodzieńcem, dumą Wioski; różnicę dostrzegał jedynie nieustraszony Shisui. Przy przyglądaniu się tej dwójce zawsze miałem wrażenie, że ci chłopcy posiadają dziwaczny dar grzebania sobie w myślach bez jakiejkolwiek techniki, co oczywiście było niemożliwe. A jednak nawet najbardziej skamieniała maska założona na twarz Itachiego nie mogła przekonać jego kuzyna, który w tamtym momencie kompletnie porzucił swoje urokliwe usposobienie, zarzucając na siebie ciężki płaszcz niepokoju.
            - Więc co o tym sądzisz? – Shisui uniósł głowę, chcąc przekonać się czy ich towarzysze na pewno śpią. Dwaj z nich chrapali tak głośno, że nawet najlepszy aktor nie mógłby się z nimi równać.
            - O czym? – Itachi zerknął na niego kątem oka; przez ciągłe wpatrywanie się w ogień twarz kuzyna na kilka sekund zmieniła się w pomarańczową plamę.
            - O Nomurach.
            Następnego ranka po wizycie u Revel, Itachi od razu pobiegł do swojego przyjaciela. Wiedział, że Kaoru nie miałaby nic przeciwko temu – w końcu odkąd wspólnie zajęli się sprawą tajemniczych morderstw Uchihów, ta trójka nie mogła mieć przed sobą żadnych tajemnic. Shisui z początku nie dowierzał kuzynowi, jednak po prawie godzinnej rozmowie zaczął sobie przypominać dziwne plotki krążące o Kanie, mamie Kaoru, dotyczące jej mniemanego szaleństwa.
            - Ona nie ma z tym nic wspólnego – mimo niezaburzonego spokoju głosu Itachiego, Shisui nie mógł nie zauważyć, że nieco się spiął.
            Starszy z chłopców przewrócił oczami.
            - To jasne, że nie, idioto. Nie chodziło mi o żadne oskarżenia – umilkł, wbijając wzrok w kołyszące się gałęzie drzew. Wiatr zaczął przybierać na sile. – Po prostu zastanawiam się nad Arisą i Ikuo. Dlaczego to ukrywali? Myślisz, że ma to coś wspólnego z naszą sprawą.
            - Nie. Myślę, że to ich rodzinna sprawa. Nie widzę żadnego powiązania.
            - Ale wiesz, że twój ojciec ich nie znosi – Shisui wiedział o tym tak dobrze jak każdy z klanu sharingana. – Co jeśli wykorzysta okazję i zacznie wszystkim wpajać, że to właśnie Kaoru, Arisa, albo nawet Ikuo dokonali tych morderstw? Jeśli Kaoru naprawdę cierpi na tą schizofrenię, to wierz mi kuzynie, cała Wioska będzie za wtrąceniem jej do więzienia, albo nawet gorzej… Wliczając do tego fakt, że bali się też Kany. Nie będą chcieli ponownie tego przechodzić.
            Itachi zacisnął zęby, czując jak ogień zaczyna rozprzestrzeniać się w jego żyłach.
            - To zupełnie inny poziom choroby… Poza tym doskonale wiesz, że Kaoru nigdy…
            - Ja to wiem i ty to wiesz. Ale co z innymi? Wuj Fugaku ma dar, a może raczej przekleństwo, do przekonywania innych nawet jednym słowem. Nasz klan da się przekonać skinieniem palca, co muszę przyznać z wielkim trudem. Nomura są konkurencją. Silni, odważni, teraz dzięki Arisie także szanowani. A co Uchiha robią z konkurencją?
            - Eliminują ją – te słowa przeszły przez gardło Itachiego z tak wielkim trudem, jakby w środku nagle wyrosła wielka gula.
            - Dokładnie. Dlatego nikt nie może dowiedzieć się o jej chorobie. Zanim wtrącą ją do więzienia, najpierw przywiążą do łóżka w psychiatryku…
            - Dobra – przerwał mu gwałtownie. – Rozumiem.
            Kolejne dwadzieścia minut minęło w milczeniu, podczas którego każdy z posiadaczy sharingana zatopił się we własnych myślach i planowaniu. Nawet podczas ciszy chłopcy stanowili jedną drużynę, czemu nigdy nie mogłem się nadziwić.
            - Musimy odkryć to pierwsi – szepnął Shisui. – Jutrzejszego wieczoru złożymy Dinto wizytę. Nie obchodzi mnie czy będzie stawiał opór czy nie, ale Itachi, musimy być na tym sekretnym spotkaniu.
            Syn Fugaku pokiwał głową, przecierając zmęczoną twarz dłonią.
            - Pierwotnie było ich czternastu. Bez małżeństwa i Keizo jest jeszcze jedenastu.
            - Włączając w to Arisę?
            Itachi stanowczo pokręcił głową.
            - Musiało chyba chodzić tylko o nasz klan. Przecież Arisa nie była tam mile widziana, przynajmniej przez samą Treshu.
            - Ale, cholera, kim są te pozostałe jedenaście osób?
            To pytanie zawisło nad kuzynami niczym ciężki topór, a każdy z nich doskonale zdawał sobie sprawę o uciekającym czasie. To tak jakby w ich głowach widniał obrazek klepsydry, w której połowa piasku już zdążyła przesypać się na drugą stronę. A ja czekałem na swoją część niczym ukrywający się za kulisami aktor, który wiedział, że jego rola zaczyna się dopiero przy upadku ostatniego ziarenka.

~

            Kaoru słyszała głosy.
            Tym razem jednak nie niepokojące szepty, które były jedynie wytworem jej choroby, a prawdziwe, ludzkie brzmienie. Dziewczyna zamarła; zaciskając palce na szorstkim kocu starała się maksymalnie wytężyć słuch, ale nawet to nie pomogło jej zrozumieć przytłumionej rozmowy. Powoli podniosła się do siadu. Idź spać, pomyślała, to zły pomysł. Ale zwykła, ludzka ciekawość, która miała w zwyczaju wtrącać się we wszystkie sfery życia człowieka, tym razem pomogła nastolatce bezszelestnie dotrzeć do drzwi i niemalże boleśnie powoli przez nie wyjść.
            Korytarz skąpany był w przytłumionym świetle, które docierało z parteru. Teraz Kaoru zorientowała się, że jej ojciec i siostra musieli rozmawiać w kuchni, bo z tego miejsca wciąż nie było dużo słychać. Przysiadła więc na schodach, skupiona i przygotowana na ewentualną ucieczkę.
            - …zbyt duże ryzyko.
            W zwyczajnym, zachrypniętym od setek wypalonych papierosów głosie Ikuo zadźwięczało zdenerwowanie. Zaintrygowana nastolatka pochyliła się do przodu.
            - Tato, przecież doskonale wiesz, że to co robię jest ważne i ja…
            - Wolisz mieszać się w nieswoje sprawy zamiast pomóc własnej siostrze? – chwila ciszy, po czym głębokie westchnięcie mężczyzny. – Sam nie rozumiem o co w tym dokładnie chodzi. Nie wiem o jego planach. Jeszcze. Ale to, co ty wyprawiasz…
            - Staram się to wszystko ogarnąć! – wrzasnęła Arisa.
            - I właśnie tego nie powinnaś robić! – odparował Ikuo.
            Kaoru drgnęła. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem słyszała krzyk ojca. Zawsze wydawał się być najspokojniejszą osobą na świecie; wrzaski nie pasowały zupełnie tak jak nieprawidłowa część układanki.
            - Ja rozumiem – zaczął już spokojniej Ikuo. – Rozumiem, że chcesz temu wszystkiemu zapobiec. Nie jesteś już dzieckiem i widzisz, co się dzieje. Ale Kaoru… ona nie jest na to wszystko gotowa. Musimy zrobić co w naszej mocy, by historia się nie powtórzyła. Ludzie nie mogą się dowiedzieć. Nawet jeśli wymagałoby to od nas kroków w niewłaściwym kierunku.
            - Ona nie jest już dzieckiem, tato – w głosie Arisy pojawiło się tak wielkie zmęczenie, że Kaoru poczuła w sercu dziwaczny ścisk. – W tej Wiosce, co ja mówię, w tym świecie nikt nie może pozwolić sobie na dzieciństwo. Gdy się rodzimy, zaczyna się nasz proces umierania. Czy to naprawdę jest życie? Wierzysz w odkupienie, przebaczenie, raj dla uświęconych? Bo ja nie wiem, tato, nie wiem czy jestem jeszcze w stanie, bo widząc tyle śmierci i okrucieństwa na tej Ziemi, jedyne o czym potrafię myśleć, to to, aby uratować co się tylko da, zanim mój mózg przestanie pracować i stanę się jedynie nieczułą garstką mięśni i kości – dziewczyna zmarszczyła brwi, słysząc ciche skrzypienie podłogi. Jej siostra musiała się przemieszczać. – A ty naprawdę sądzisz, że Kaoru nie ma o tym zielonego pojęcia? W dodatku teraz, dręczona przez tą potworną chorobę, na którą nie zasługuje?
            Milczenie. Przysiadłem tuż obok nastolatki, ramię w ramię, jakbyśmy byli jednością, ale przecież tym właśnie byliśmy, spleceni razem od początku do końca.
            - Nie naprawisz wszystkiego sama, drogie dziecko. Odbudowanie to długotrwały proces, który może być ukończony nawet dopiero po naszej śmierci…
            - Nie mów tak, tato.
            - Ale taka jest prawda – mężczyzna zaczerpnął parę drżących oddechów, tak jakby samo mówienie o takich rzeczach sprawiało mu ból. – Nie jesteś niezwyciężona. Nikt z nas nie jest, nawet ci, którzy się za takich uważają.
            - A ty chcesz jeszcze z nimi współpracować! – syknęła z wściekłością, którą odczuła nawet siedząca na schodach Kaoru. – Co jest gorsze od tak potwornej zdrady, tato?
            - Strata dziecka, które odchodzi w tak okropny sposób jak jego matka – te ciche słowa zawierały w sobie tak ogromny ciężar, że serce nastolatki opadło do żołądka, a bolesny szloch uwiązł w gardle. – Może kiedyś to zrozumiesz, córeczko. Teraz jednak nie możesz zrobić niczego, bym zmienił swoją decyzję. Śpij dobrze.
            Mimo ogarniających jej drobne ciało dreszczy, Kaoru nie straciła wyćwiczonego przez lata treningu refleksu kunoichu; nie minęła nawet sekunda, a już przeskoczyła do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi i układając się pod duszącą kołdrą. Serce biło jej tak rozpaczliwie, że wydawało mi się, iż po prostu chce, żebym wziął je w swoje ręce, jakby chciało się oddać i już tak potwornie nie cierpieć.
            Ale, co musiałem stwierdzić z ogromnym żalem, najgorsze cierpienia się jeszcze nawet nie zaczęły.

~

            Kiedy młoda Nomura biła się z atakującymi ją myślami o tajemniczej rozmowie jej bliskich, Itachi Uchiha zmęczonym, ale wciąż dumnym krokiem zmierzał w stronę rodzinnego domu. Shisui zaproponował, że przekaże Trzeciemu zwój i przy okazji zda dokładny raport z misji, bo Sandaime podobno wspominał o jakiejś ważnej sprawie do starszego z kuzynów. Itachi postanowił się nie sprzeczać, bo przecież Shusui rzadko proponował wyręczenie swojego przyjaciela.
            Wioska już od samego wejścia okazała się niepokojąco cicha. Uliczne lampy zostały zgaszone, nie słychać było ujadania żadnego psa, w oknach milczących mieszkań nie paliło się światło. Itachi miał wrażenie, że każdy krok po kamiennej ścieżce był coraz głośniejszy i szybszy od poprzedniego i może faktycznie tak było, ale wokół nie było nikogo, kto mógłby za to raczyć. Tak więc sunąłem po ścieżce spokojnie, nieśpiesznie, a jednocześnie cały czas obok, rozpraszając przed sobą panujące w Liściu napięcie, które odsuwało się ode mnie jak od najgorszego psychopaty.
            Jednak najgorsza cisza okazała się być umiejscowiona w dzielnicy Uchiha; domy i ogrody tonęły w niej już bez możliwości ratunku, niby wszystkie razem, a naprawdę samotnie, tak jak to zawsze było w przypadku tego złożonego klanu. Itachi zatrzymał się w pół kroku – wyglądało to tak, jakby dobił do niewidzialnej bariery, ale jedyną ścianą, która odgradzała go od wejścia do domu był jego własny strach. Wiedział, że przybyłem tutaj przed nim, a ja wiedziałem, że mnie za to znienawidził. Tak jak wy wszyscy.
            Dalsza droga była krótka i pozbawiona obaw. Jak już kiedyś wspominałem, Itachi Uchiha nie bez powodu był nazywany przez ludzi geniuszem, a przeze mnie świetnym aktorem – każdy krok zbliżający go do poznania nieuniknionej, teraz już przewidywalnej prawdy był idealnie wyważony i stanowczy, ale mięśnie chłopaka drżały, a kości były tak słabe, jakby tuż za chwilę miały się skruszyć.
            Drzwi zaskrzypiały, odbijając się w jego głowie echem.
            Dostrzegł stojącą w korytarzu, skapaną w cieniu postać.
            Płaczącą postać?
            Płaczącego ojca.
            Itachi nie pamiętał, by kiedykolwiek dane mu było oglądanie łez Fugaku. Mężczyzna kojarzony był z niezniszczalną stalą, która podobno oplotła jego serce w swoim uścisku. Tak, doszło nawet do tego, że te beznadziejne historie zaczęto powtarzać już jako legendy. Ale najwidoczniej coś musiało ten metal stopić, bo nawet płynące po jego policzkach łzy nie przypominały zwyczajnej słabości człowieka. Płakał bezgłośnie, wpatrując się w stojącego w progu syna pustym wzrokiem.
            - Co się… - chłopak zupełnie stracił głos, zmiażdżony w uścisku swojego rodziciela, tak jakby był jego maskotką albo największym darem od życia.
            Powinniście wiedzieć jedno: klan sharingana uważał, że przesadne okazywanie emocji było jak plama na honorze. Wyobraźcie sobie więc skalę rozprzestrzeniającego się na autorytecie Fugaku brudu, kiedy mężczyzna nie był w stanie wypuścić ze swoich ramion zaskoczonego syna. Wyobraźcie sobie poziom szoku Itachiego, który wiedział jedno: coś się stało.
            Bo coś faktycznie się stało. Zawsze się dzieje.
            Po parunastu sekundach ojciec odsunął od siebie syna na długość ramion. Chłopak nie mógł przeoczyć, że jego rodzicielem wstrząsały silne dreszcze, które na próżno próbował zwalczyć. I wtedy Fugaku przesunął się w przód i wyszeptał wprost do ucha Itachiego:
            - Nie możesz mnie zawieść, synu. Błagam.
            Gorący oddech pozostał na twarzy chłopaka, nawet kiedy jego ojciec wchodził po schodach, tak jakby właściwie nic się nie wydarzyło. Kiedy wszystko ucichło, a serce Itachiego zaczęło powracać do pierwotnych rytmów zrozumiałem, że w takich właśnie momentach najbardziej się nie rozumiem: próbuję wejść do czyjegoś umysłu głębiej i głębiej, pragnę wyłowić stamtąd wszystkie myśli, pytania i obawy, by lepiej zrozumieć ludzką naturę. Ciężko mi jest jednak przyznać, że mimo wiecznego spaceru po wszechświecie nadal nie rozpracowałem ludzi.

~

            W dniu pogrzebu Dinto Uchihy padało.
            W sumie nie byłoby to niczym zaskakującym, jako że przez ostatnie tygodnie słońce nie pokazywało się ochotnie w Wiosce Liścia, jednak tego dnia deszcz padał z taką zaciekłością, że w pewnych momentach przypominał grad. Jednak wieczorem ulewa dobiegła końca, tak jakby niebo wylało z siebie wszystkie łzy i padło z wycieńczenia. Stojąc na polanie, Kaoru dostrzegła nawet odrobinę zachodzącego słońca.
            I pomyśleć, że jeszcze początkiem września w tym samym miejscu obserwowała walczących ze sobą kuzynów Uchiha, rozmyślając o swoich złych przeczuciach, które przez tak długi okres czasu ignorowała. Teraz, gdy listopad dwa dni temu zapukał do bram Konohy, dziewczyna nie mogła przestać się zastanawiać nad tym, czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie tak wiele rozsianych wokół kłamstw. Czy deszcz padałby rzadziej, czy może tak samo? Czy dowiedziałaby o przypadłości mamy, czy dalej trwałaby w niewiedzy? Czy ludzie, do których dołączył właśnie Dinto zostaliby uratowani, czy ich ciała i tak zaczęłyby proces rozkładu?
            Było jej zimno, nie tylko fizycznie. I jeśli to możliwe zmroziło ją jeszcze bardziej, gdy dostrzegła zbliżających się Itachiego i Shisuiego. Chłopcy mieli na sobie eleganckie, czarne stroje żałobne – widocznie wymsknęli się od razu po pogrzebie, bo żaden nie przyniósł ze sobą ani jednego kunaia czy shurikena. Shinobi mogli sobie na to pozwolić tylko w wyjątkowych sytuacjach i pogrzeby rodzinne były jednymi z nich.
            Kaoru odgarnęła opadające na twarz włosy, powoli wypuszczając powietrze. Czuła się tak przytłoczona jak jeszcze nigdy, a ja uznałem, że to odrobinę nie fair zważając na to, że miała dopiero czternaście lat. Młody człowiek. Za młody. Podobno najlepszą pamięć ma się za młodu, co dla wielu jest przekleństwem.
            Trójka nastolatków przysiadła w wysokiej trawie, całkowicie ignorując mokre ubrania i zbliżającą się wielkimi krokami noc. Shisui uniósł wzrok, wbijając spojrzenie w niebo. Robił to tak długo, aż nastolatka zaczęła się martwić i rzuciła Itachiemu pytające spojrzenie. Chłopak po prostu wzruszył ramionami, bo już sam nie miał pojęcia co robić.
            - Zostało ich dziesięciu – mruknął starszy Uchiha, nie odrywając wzroku od ciemnych chmur. Oklapnięta grzywka opadła mu na zmarszczone czoło. – Dziesięciu jeszcze się spotyka i dziesięciu jest zagrożonych. Mam dość bezczynności. Jutro porozmawiam z Konatą. Jeśli się nie uda, pójdę do Arisy. Bez względu na to co będę musiał zrobić.
            Po tych słowach wstał i bez słowa rozpłynął się w dymie. Kaoru była zbyt zaskoczona, by jakkolwiek zareagować, dlatego właśnie wpatrywała się w miejsce w którym przed chwilą siedział Shisui, jakby chłopak nadal tam był, roześmiany i dowcipny jak zwykle.
            - Nie zrobi Arisie nic złego – mruknął nagle Itachi, a gdy dziewczyna na niego spojrzała, powoli zmarszczył brwi. – Widziałem twojego ojca. Spotkał się z moim już czwarty raz.
            Nomura zamrugała oczami, jak to zwykle się robi się przy wybudzaniu ze snu.
            - Dlaczego? – spytała tylko.
            - Sam nie wiem – zawahał się na krótką chwilę, zanim dodał cicho: - Może świat naprawdę się kończy.

~

Długo oczekiwany, ale jest! :) Mogłabym się znów usprawiedliwiać, ale chyba nie zamierzam tego robić - rozdział 7 jest raczej jednym z tych przełomowych, więc mam nadzieję, że się spodobał!
Pozdrawiam cieplutko :3