poniedziałek, 24 marca 2014

I
Początek

I used the deadwood to make the fire rise 
The blood of innocence burning in the skies
Linkin Park - Burning In The Skies

            Gdy coś uderzyło w jej głowę, Kaoru bez cienia wahania chwyciła doczepiony do pasa kunai. Rozejrzała się gorączkowo, przypominając osaczone zwierzę, które z potulnego sprzymierzeńca w zaledwie sekundę potrafiło przeobrazić się w bestię. Jednak gdy agresorem okazała się złamana gałązka, miała ochotę roześmiać się ze swojego przewrażliwienia.
            Ostatnio powietrze stało się cięższe, a wszystko przypominało ciszę przed burzą. Kaoru miała nieodparte wrażenie, że coś złego czai się w kątach wioski – czeka na odpowiedni moment. Zbiera siły do ataku. Upewnia się, że gdy zaatakuje, nic nie będzie w stanie go powstrzymać. Ale inni zachowywali się całkiem normalnie.  Na ulicach jak zwykle panował harmider i nic nie zapowiadało zbliżającej się katastrofy. Więc dlaczego to nieprzyjemne uczucie gnieżdżące się w jej brzuchu nie chciało zniknąć…?
            Gdyby tylko wiedziała…
            Trzy godziny przed niezwykłą tragedią, która miała wstrząsnąć całą roześmianą Konohą postanowiłem poobserwować nieszczęśliwą Kaoru. Jak zwykle miała zamiar pojawić się w złym miejscu o złym czasie. Klątwa, która nad nią krążyła zaczęła być irytująca nawet dla mnie. Ale wszystko w swoim czasie, prawda?
            Kaoru wzięła głęboki wdech i ruszyła dalej. Musiała się z nimi spotkać skoro byli jedynymi, którzy również mieli złe przeczucia. Posiadanie kogoś kto nie uważa cię za wariatkę, a w dodatku małolatę okazało się całkiem pocieszające. Być może naprawdę przesadzała, ale warto było się upewnić.
            Ostatnie promienie słońca przesączały się przez gałęzie liściastych drzew, sprawiając że wszystko wokół wydawało się senne. Śpiewające ptaki najwyraźniej postanowiły odpocząć, bo jedynymi dźwiękami, które jej towarzyszyły stały się własne kroki, cichy świst wiatru i bicie serca. Kiedy wreszcie wydostała się z lasu natrafiając na wielką polanę, zatrzymała się, kierując swój wzrok na dwóch walczących chłopców.
            Kaoru uwielbiała przyglądać się sparingom shinobi, a zwłaszcza tej dwójki. Widok ten był dla niej naturalny, złapała się nawet na tym, że kilka razy przewidziała ich ruchy. W końcu nawet jeśli ludzie myśleliby inaczej, Uchiha nie byli idealni.
            Na twarzach kuzynów widać było determinację, ale ku zdziwieniu dziewczyny żaden nie aktywował sharingana. Przysiadając w wysokiej trawie, postanowiła dać im trochę czasu i przy okazji poobserwować trening. Gdy po dziesięciu minutach padli na ziemię, Kaoru pokręciła głową i zaczęła schodzić ze wzgórza.
            - Nigdy wam się to nie znudzi, prawda? – zapytała, znajdując się kilka metrów od dyszących ciężko chłopców.
Itachi spojrzał na nią zaskoczony, najwyraźniej nie wyczuwając jej obecności. Kaoru uśmiechnęła się półgębkiem, ale niespodziewany atak kaszlu skutecznie odwrócił ich uwagę.
- Chyba wypluję płuca – sapnął Shisui, kładąc się na plecach. – Powinienem był wyciągnąć cię na jakiś obiad, Itachi. Przynajmniej oszczędziłbym moje biedne ciało.
- Shisui, czyżbyś mięknął? – Itachi rzucił mu kpiący uśmieszek, nieudolnie próbując zamaskować swoje zmęczenie.
Starszy chłopak zaśmiał się ciężko, mrużąc oczy.
- Przy młodszym kuzynie? Chyba żartujesz.
Kaoru przewróciła oczami, przysiadając obok wyczerpanych towarzyszy. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, a pogrążona we własnych myślach dziewczyna wlepiała wzrok w zachodzące słońce. Opatulony miękkimi barwami krajobraz wydawał się łagodniejszy. Ciepły podmuch wiatru rozwiał jej długie, jasne kosmyki, ale Kaoru była zbyt zajęta przesiadywaniem w swojej głowie by to zauważyć.
W takich chwilach wszystko wydawało się niezwykle ulotne, kruche. „W życiu shinobi radosne momenty są warte zapamiętania, więc zawsze wkładaj całą siłę, aby pamiętać”. Tak wiele razy przypominała sobie o słowach matki, która nawet w ciężkich chwilach nie rezygnowała z uśmiechu. Kiedy dwa lata temu nie wróciła z misji, uczucie bezpieczeństwa i radości bezpowrotnie zniknęło z domu Kaoru. Pozostała tylko dziwna pustka, której nie dało się zapełnić nawet żartami ojca. Rozpaczliwie starał się pocieszyć swoje córki. Zawsze jednak kończyło się tym, że to one pocieszały jego, ale nic nie było w stanie przywrócić blasku w oczach rodzica. Światła, które potrafiła przywołać tylko matka.
I właśnie od tej kobiety wszystko się zaczęło. Gdy przenieśli jej ciało na cmentarz, znudzony musiałem podążyć za nimi, bo jej dusza wyjątkowo mocno nie chciała odejść. Najwidoczniej coś na tym świecie jeszcze ją trzymało. Dopiero po dziwacznej ceremonii zakopania ciała w ziemi, Nomura Kana się poddała. Zanim jednak opuściłem to przytłaczające miejsce, przyjrzałem się drobnej, młodej dziewczynce. Jako jedyna osoba nie uroniła ani jednej łzy, wpatrując się swoimi niezwykłymi, błyszczącymi oczami w niebo. Nie spodziewałem się, że zwróci moją uwagę. Ale nawet i mnie czasem coś zaskakuje, prawda?
- Kaoru – dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, zerkając na uśmiechniętego Shisuiego. – Podobno dołączyłaś do ANBU. Jak to możliwe, że dowiedziałem się dopiero wczoraj?
Kaoru wzruszyła ramionami, bawiąc się wyschniętym źdźbłem trawy. Przecież nie przyszła rozmawiać o ANBU.
- Nic wielkiego, byłam zaledwie na kilku misjach – wzięła głęboki wdech, rozkoszując się czystym powietrzem. – Jestem słabą nowicjuszką.
Shisui prychnął, natychmiastowo podnosząc się do siadu. Kaoru nie miała pojęcia jak udało jej się opanować wybuch śmiechu, widząc niemal oskarżycielskie spojrzenie chłopaka.
- Kto jak kto, ale ja nie dam się nabrać dwa razy – skrzywił się nieznacznie, zauważając zdezorientowane spojrzenie Itachiego. – Gdy byliśmy młodsi, wszyscy uważali ją za nieporadną dziewczynkę, więc założyłem się z chłopakami, że pokonam ją w trzy sekundy. Oczywiście byłem kompletnie wyczerpany po misji i tylko dlatego trochę mi dołożyła.
- Trochę? Skopałam ci tyłek.
- Może.
- Po kilku minutach miałeś łzy w oczach.
- Miałem dziewięć lat! I to były łzy zmęczenia.
Kaoru zaśmiała się dźwięcznie, a Itachi nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu. Uwielbiał słuchać jej szczerego, melodyjnego śmiechu. Odchylił głowę, przypatrując się kłębiastym chmurom. Niebo zaczęło przybierać ciemniejszego koloru, a gdzieś niedaleko odezwały się świerszcze. Gdyby nie dzisiejsze zebranie klanu, ojciec skarciłby go za marnowanie czasu na rozmowach. W końcu jedyną rzeczą, którą uważał za pożyteczną, był trening. Ciężki trening. Czasami Itachi był zwyczajnie zmęczony. Czuł, że nadzieje, które są w nim pokładane stają się ogromnym ciężarem, któremu w końcu nie sprosta. Ale czy miał jakiś wybór? Żadnego, skoro urodził się z takim nazwiskiem.
Młody, utalentowany i zabójczo skuteczny. Mimo młodego wieku miał na koncie już sporo ofiar, więc zdążyłem się mu przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka zabijanie nie stanowiło dla niego żadnego problemu – bez mrugnięcia okiem podcinał gardła czy przebijał serca. Nie zdradzał najmniejszego zawahania, przecież był dumą klanu. Musiał zachowywać się perfekcyjnie. Najwyraźniej taki był już ich ród.
Tak naprawdę Uchiha nienawidził pozbawiać życia. I chociaż jako szanowany shinobi powinien być przyzwyczajony, zabijanie go obrzydzało. Ale kim był, by wybrzydzać? Wszystkie decyzje podejmował ojciec. I nawet przy buncie starszego syna, Fugaku nie dawał się złamać. Zresztą tak samo jak i Itachi. Każdy chciał postawić na swoim.
Czasem wyczuwanie emocji ludzi bywało męczące. Depresyjne humory mnie przygniatały, szalone myśli obrzydzały. Ale przy tej dwójce nigdy nie byłem znudzony. Kaoru i Itachi dostarczali mi rozrywki już od najmłodszych lat, a z czasem zabawa przemieniła się w lekcję.
- Mam ostatnio złe przeczucia – beztroska atmosfera prysnęła niczym bańka mydlana, przysłonięta zmęczonym głosem Kaoru. Dziewczyna wpatrywała się w opatulone cieniem rośliny.
Shisui niespodziewanie spoważniał, rzucając młodszemu kuzynowi zaniepokojone spojrzenie. Itachi nie spuszczał wzroku z zamyślonej blondynki. Cała trójka czuła to samo – być może ich zaniepokojenie przybierało różne formy, ale wszyscy to czuli. Dziwne napięcie w powietrzu. Ostrzejszy wiatr. Niespodziewane dźwięki. Mnie.
- Może nie ma się czym przejmować – zaskoczona dwójka spojrzała na Itachiego, który wydawał się mówić całkiem poważnie. – Ostatnio mieliśmy sporo misji. Być może jesteśmy po prostu zmęczeni.
Na czole Shisuiego pojawiła się zmarszczka. Mrużąc oczy, starał się ukoić swój gniew.
- Chyba dobrze wiem jaka jest różnica między zmęczeniem, a złymi przeczuciami. Nie zwariowałem.
Wyglądali jak przybite, bezsilne dzieciaki, na które nałożono zbyt wiele stresu. Chwilami zapominałem, że naprawdę nimi byli. Każdy doskonale wiedział, że w tej sprawie nie mieli nic do powiedzenia – żaden nie był prorokiem, który potrafiłby przewidzieć przyszłość. Nikt nie mógł się spodziewać, że za niedługo w bocznej alejce przy głównej ulicy Konohy rozegra się dramat. Ale mieli przeczucia. Jak to możliwe?
Kaoru odczuwała to najbardziej. Każdy oddech przychodził jej z większym trudem, a mocny węzeł coraz bardziej zaciskał się na żołądku. Młoda kunoichi zadrżała, gdy polanę odwiedził zimniejszy wiatr. Robiło się późno, a ojciec z pewnością już zaczął się martwić.
- Powinnam wracać do domu – mruknęła, podnosząc się niechętnie. Drżącymi dłońmi otrzepała resztki ziemi ze spodni.
- Ja muszę jeszcze odwiedzić Hokage – zaciekawiona dwójka zerknęła na Itachiego, który uśmiechnął się blado. Prawdziwe zmęczenie zaczęło dopadać go ze zdwojoną siłą.
Skinął głową na pożegnanie, a chwilę później jedyną oznaką jego obecności stały się szeleszczące liście krzaków. Shisui westchnął ciężko, odwracając się w stronę zamyślonej dziewczyny. Chłopak zauważył, że ostatnimi czasy zdarzało się jej to coraz częściej.
- Odprowadzę cię – zadecydował. – I tak mam po drodze.
Kaoru nie protestowała. Złe przeczucia wyjątkowo słabły, gdy ktoś był obok. A zwłaszcza, jeśli tym kimś był Uchiha. Kierując rozmowę na przyjemniejsze tematy, bez pośpiechu ruszyli w stronę wioski. A ja zacząłem pocierać ręce.

~

Konoha zawsze wydawała mi się dziwną wioską.
Z jednej strony wszędzie słyszano o wielkich bohaterach, doskonale szkolonych wojownikach i mnóstwie obejmujących jej mury tajemnic. O otaczających wioskę lasach krążyło sporo historii, które jedni uważali za śmieszne bajeczki dla dzieci, podczas gdy inni traktowali z dziwaczną powagą.
Z drugiej strony ludzie w tym miejscu wykorzystywali każdą możliwą okazję do zabawy. Huczne imprezy odbywały się coraz częściej – po zmroku zapalano kolorowe lampy, otwierano nowe knajpki i puszczano muzykę. A ludziom najwidoczniej to pasowało, wnioskując po tłumach roześmianych i krzykliwych mieszkańców zapełniających ulice Konohy. Tak było i tego wieczoru.
Kaoru i Shisui nie minęli ani jednej kobiety, która nie westchnęłaby lub nie mrugnęła w stronę Uchihy. Nieważne czy miały dziesięć, trzydzieści, czy nawet pięćdziesiąt lat – każda przypatrywała się posyłającemu czarujące uśmiechy chłopakowi, który najwyraźniej czerpał z ich żałosnych reakcji wyraźną przyjemność. Jedynie Kaoru przewracała oczami, nawet nie siląc się o ukrycie swojej irytacji. Czy te kobiety nie miały ani krzty godności?
Kiedy zeszli z najbardziej hałaśliwych ulic, brunet wyszczerzył się jak szczęśliwe dziecko. Czasem nie mogłem uwierzyć, że miał siedemnaście lat. Podczas gdy w wiosce nie mógł odpędzić się od psychopatycznych wielbicielek (zresztą jak większość panów o nazwisku Uchiha), na misjach stawał się chłodny i zdystansowany, a iskierki w oczach zamieniały się w szczerą determinację. Teraz jednak nie walczył o wygraną, a znajdował się w domu.
- Nie rozumiem jak możesz nie zauważać mojego uroku – wypalił nagle, a zaskoczona Kaoru oderwała wzrok od wystawy za oknem jednego ze sklepów, obok których właśnie przechodzili.
Zaśmiała się cicho, przypatrując się jak chłopak mamrocze coś sam do siebie. Gdyby te wszystkie zauroczone panny odkryły jakie ciężkie na co dzień jest przebywanie z Uchihą, już dawno by sobie odpuściły. A ona przecież nie była głupia, prawda?
- Ciągle możesz próbować. Zaraz po tym, jak spotkasz się z czwartą dziewczyną w tym tygodniu.
Shisui pokręcił głową, a jego wzrok był niemal karcący.
- Trochę się pogubiłaś. Rei będzie szósta.
Kaoru już miała odgryźć się jakąś niezwykle udaną ripostą, ale wszystkie słowa utknęły w jej gardle, kiedy usłyszeli mrożący krew w żyłach krzyk. A potem wszystko działo się szybko, chociaż mieli wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. To kolejna głupota człowieka – złudzenie, że świat na kilka sekund zwalnia swoje tempo, a chwila przeciąga się w wieczność. Te dziwaczne przekonania są skutkiem stresu, kiedy osaczony organizm próbuje w jakikolwiek sposób złagodzić szok.
Tej dwójce wystarczyło jedno, znaczące spojrzenie, aby rzucić się w stronę pobliskiego zaułka. Zaułka, którego główną atrakcją okazał się martwy shinobi. Kaoru cofnęła się gwałtownie, jakby natrafiła na niewidzialną barierę, a jej serce boleśnie podeszło do gardła. Resztkami świadomości usłyszała, jak stojący tuż obok Shisui sapnął ciężko, by po chwili niemal zgrzytać zębami.
Martwy mężczyzna wyglądał jak zdziwiony człowiek, który za sekundę uśmiechnie się głupio, a może i nawet obleje rumieńcem. Ale jego oczy rozwiewały wszystkie nadzieje – a raczej ich brak. Z pustych oczodołów wciąż ciekła krew, mieszając się ze szkarłatną cieczą wypływającą z gardła. Uch, najwyraźniej ktoś wyrwał krtań. Uroczo.
Dusza nieszczęśnika bez żadnych sprzeciwów opuściła zmasakrowane ciało, a ja z zaciekawieniem przypatrywałem się zszokowanym odkrywcom. Nagle na twarzy Uchihy pojawiło się zmieszanie, które wraz ze zmarszczonym czołem przekształcało się w niedowierzanie, aż po ułamek bólu. Jęknął cicho, ukrywając twarz w dłoniach. Kaoru odrywając wzrok od strasznego widoku, delikatnie położyła swoją drżącą dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Co jest? – zapytała, nie do końca kontaktując z otaczającą ją rzeczywistością.
Shisui spojrzał na nią wielkimi, czarnymi oczami, jakby widział ją po raz pierwszy, a jej twarz okazała się zielona. Pokręcił głową, zaciskając zęby.
- To mój wujek.

~

Dom Kaoru, ku mojemu zdziwieniu, okazał się najspokojniejszym miejscem w Konosze. Niechętny do uczestniczeniu w badaniu zwłok, zadawaniu pytań i słuchaniu kobiecych płaczów postanowiłem odsapnąć od ciężkiej roboty, udając się za roztrzęsioną dziewczyną.
I nie chodziło o to, że nie była przyzwyczajona do tak makabrycznych widoków – człowiek szkolony na ninja od młodości był skazany na przebywanie obok mnie, czy tego chciał czy nie. Poruszający fakt, że ktoś mógł mnie poczuć, ale nie potrafił zobaczyć wprawiał mnie w dziwny stan zadumy, którego szczerze nienawidziłem. Gdybym miał codziennie zastanawiać się nad ideą życia i śmierci, mój wieczny byt stałby się jeszcze bardziej zagmatwany, ale cóż… na kogoś musiało wypaść, prawda?
A więc nie chodziło o samo morderstwo. Chodziło raczej o to, kto stał się ofiarą. Znalezienie jednego z członków klanu Uchiha w takim stanie nigdy nie było codziennością w Wiosce, ba, niektórzy mieszkańcy przeżyli taki szok, że najtwardsze skamieniałe maski obojętności zaczęły pękać. A każdy doskonale zdaje sobie sprawę, że na zniszczonej masce zawsze pozostaną ślady.
Od wypadku powietrze wydawało się cięższe, a wieczór przytłaczający. Lekki wiatr dokuczał Kaoru i jej odstającym w każdą stronę włosom, kiedy wolnym krokiem zbliżała się do szerokich drzwi. Piękny, zapełniony dziesiątkami kwiatów ogródek przypominał teraz depresyjny cmentarz – nawet rośliny uginały się pod ciężarem tragedii. Dziewczyna zerknęła na nie przelotnie, z ulgą dostrzegając zgaszone światło. Najwyraźniej dom wciąż był pusty, ale to dobrze. Będzie miała czas wszystko przemyśleć.
W środku pachniało cynamonem i przyjemnym zapachem drewna. Idealny porządek burzyły porozrzucane na podłodze gazety i stojący na stole kubek z zimną już herbatą. Kaoru westchnęła cicho, przysiadając na pierwszym stopniu schodów. Nawet w ciszy i spokoju nie mogła pozbyć się ze swojej głowy obrazu krwi i oczodołów. Własne bicie serca i myśli okazały się tak samo zdradzieckie, jak nadzieja, że jej złe przeczucia okażą się głupstwem.
- Cholera – jęknęła bezsilnie, chowając zmęczoną twarz w dłoniach. Wszystko sprowadzało się do początku, który, ku jej kompletnemu załamaniu, okazał się jedną wielką zagadką.
I tym razem to nie była gra.
Rozkoszowała się swoją samotnością przez następnych dziesięć minut, chociaż być może było to zapewne wymówką do odpowiadania na pytania. Pytania, które – bo jakże inaczej - będą zadawane i subtelnie, i bardziej szorstko. Ludzie nie dzielili się na dobrych i złych, ale w czasie kryzysu z pewnością potrafili wyciągać z rękawów najgorsze asy. Taka rasa.
            - Tu jesteś. Szukałam cię.
            Kaoru z trudem podniosła głowę, nawet nie przypominając sobie dźwięku otwieranych drzwi. Była aż tak zmęczona, żeby nie usłyszeć znajomego skrzypienia, o które jej starsza siostra zawsze kłóciła się z ojcem?
            - Znalazłaś – mruknęła zachrypniętym głosem, wpatrując się w błyszczące oczy stojącej nad nią dziewczyny.
            Arisa była pięknością. Za tą dwudziestolatką oglądało się większość mężczyzn z Wioski i spoza niej, tych młodszych i starszych, odpowiednich i zdecydowanie odpychających. Dzięki swojej wytrwałości, uparciu i wrodzonym talencie stała się jedną z lepszych kunoichi Liścia. Inni zawsze podziwiali jej otwartość i chęć pomocy innym. Kaoru, która od młodości postrzegana była jako dziecko o dziwacznej refleksyjnej naturze i niespotykanych upodobaniach, też zaliczała się do grona wielbicieli Arisy.
            Kochała siostrę. Odkąd matka odeszła, połączyła je jeszcze silniejsza więź. Więź ta z dnia na dzień stawała się coraz mocniejsza, a w chwilach słabości młodsza kunoichi była wdzięczna za zrozumienie. Ale teraz, patrząc w niespokojne, jasnobrązowe oczy siostry, dostrzegając jej nerwowe podrygiwanie i bawienie się długimi kosmykami złotych włosów, chciała aby po prostu odeszła. To było coś większego. Coś, z czym musiała sobie poradzić sama.
            - Jest w porządku – przecierając szczypiące oczy podniosła się, żałując, że nie była tak wysoka jak Arisa.
            Dziewczyna pokręciła głową, kładąc swoją szczupłą dłoń na ramieniu młodszej siostry. Jej dłoń wydała się Kaoru ciężka, niemal przytłaczająca.
            - Słyszałam co się stało – przygryzła wargę, szukając wzroku nastolatki. – Gdy usłyszeliśmy, razem z Kakashim pobiegliśmy w waszą stronę, ale ciebie już nie było…
            Kaoru ze spokojem liczyła uderzenia serca, starała się poczuć płynącą w jej żyłach krew, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że zaczyna zamarzać. Z trudem patrzyła na zatroskaną twarz Arisy.
            - Nie mogłam tam zostać. To sprawa Uchihów.
            Bo to była prawda. Ten klan zawsze żądał od innych zachowania przestrzeni, swojej prywatności, kiedy tak naprawdę sam chciał decydować o losie Konohy. W tych krwistych, potężnych oczach dostrzegałem chęć władzy i zazdrość, wywyższający styl bycia i z pozoru nieszkodliwe działania. Gdyby tylko znali prawdę…
            - Nie mam siły już dzisiaj rozmawiać – Kaoru odsunęła się od siostry, znów odzyskując upragnioną przestrzeń. – Powiedz tacie, że wszystko ze mną dobrze. Dobranoc.
            Jak widmo wdrapała się na górę, pozostawiając bezsilną Arisę samą. Nie byłem w stanie wytrzymać tam dłużej – cała Konoha złapała niezdrowy, przytłaczający rytm, który działał na moje zdrowie negatywnie. Cóż, jeśli nie na zdrowie to na humor. A każdy powinien wiedzieć, że nie należy ze mną zadzierać, kiedy nie mam ochoty na żarty. 

~

Wreszcie udało mi się dokończyć rozdział, uf. Za dużo nie powiem, dopiero początek.
A więc do myślicie? :>
Pozdrawiam.

6 komentarzy:

  1. Przepraszam, że tak późno ;c jakoś tak się ostatnio strasznie zaniedbałam z czytaniem blogów i miałam kilka zaległości, także..

    Nie no weź, znowu chwalenie? To już jest nudne xD
    No ale przecież muszę powiedzieć, że ten sposób narracji jest rewelacyjny i w sekundzie przypał mi do gustu. Naprawdę dobry i oryginalny pomysł, narracja pierwszoosobowa, ale z punktu widzenia postronnego obserwatora, mającego na dodatek nieograniczoną wiedzę o rzeczywistości. Szczerze mówiąc nie jestem nawet pewna czy już wcześniej natknęłam się gdzieś na taką narrację.. a tobie wyszła rewelacyjnie. Nie sądziłam, że całą historię opowiesz z punktu widzenia Śmierci, świetny pomysł.
    Niby pierwszy rozdział, ale całkiem dużo się dzieje, Kaoru zapowiada się na ciekawą postać, nie mogę się doczekać kolejnych notek!
    No i nie wiem czy już kiedyś o tym wspominałam, ale uwielbiam szablony na twoich blogach, takie proste, skromne, ale bardzo ładne.

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No a ja nie mogę zrobić nic innego, niż znowu ci podziękować xd także ten, obie mamy problem :D
      Także wow wow, dzięki bardzo bo coś takiego serio motywuje do dalszego pisania i wiem, że mam dla kogo pisać.
      No i cieszę się, że nawet moje szablony ci się podobają :3
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Zaczarowałaś mnie swoim sposobem pisania, cudo tylko tyle jestem w stanie sklecić :)
    Dostajesz ode mnie nominację Libster Award (szczegóły na http://bilet-wstepu-do-serca.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, dziękuję za nominację i za takie miłe słowa, niezmiernie mi miło :3

      Usuń
  3. Co myślę? Myślę, że to opowiadanie ma cholerny klimat, który sprawia, że mam ochotę mordować... przede wszystkim Ciebie, ze względu na to, że nie ma jeszcze kolejnego rozdziału. Cytat mamy Kaoru bardzo mi się spodobał. Uniwersalny do czasów i ludzi, bezsprzecznie poruszający. Zanim dojdę do innych myśli, znalazłam jedno dość spore uchybienie:
    "Na ulicach jak zwykle panował harmider i nic nie zapowiadało na zbliżającą się katastrofę." - nic nie zapowiadało zbliżającej się katastrofy
    Poza tym wyłapałam parę nieścisłości interpunkcyjnych, ale przy tej długości postu to prawie tyle co nic.
    Niezwykle spodobała mi się relacja Kaoru z jednym i drugim Uchihą. Itachiego uwielbiam fabrycznie, a jego relacja z kuzynem zawsze mnie wzruszała. Kaoru ładnie wpasowuje się do tego trio.
    No i oczywiście zastanawia mnie także, kim jest narrator. Czy jest on bohaterem kanonicznym, czy może Twoim własnym? Pokusiłabym się o nazwanie go Panem Śmiercią, ponieważ póki co odebrałam go właśnie w taki sposób - jako kogoś, kto decyduje o życiu i śmierci.
    Muszę też powiedzieć, że cieszę się, iż główną bohaterką jest właśnie taka skłonna do refleksji Kaoru, a nie jej śliczna, pracowita siostra. Stanowczo za dużo takich w historii Internetów.
    To chyba tyle z rzeczy ważniejszych, więc lecę teraz nadrabiać na drugiego bloga. Mam nadzieję, że nie każesz długo czekać na kolejny rozdział, bo to opowiadanie jest naprawdę jednym z moich ulubionych!
    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny, Mukudori.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę, nie bij. Jakoś to naprawię, tylko pohamuj te swoje zapędy mordu :D
      Faktycznie, jak zwykle przez swoją nieuwagę i nieustanne zmęczenie coś przeoczyłam. Zaraz poprawię :3
      Uchiha są boscy, no, tylko za Sasuke nie przepadam. Ale Itachi i Shisui to zupełnie inna sprawa :3
      I dobrze myślisz, bo kto inny może decydować o ludzkim życiu jak nie Śmierć? Racja, ślicznotek mamy już za dużo.
      Będę się starać i popędzać swoją wenę i mózg.
      Pozdrawiam i dziękuję! c:

      Usuń