I
Początek
„I used the deadwood to make the fire rise
The blood of innocence burning in the skies”
Linkin Park - Burning In The Skies
Gdy
coś uderzyło w jej głowę, Kaoru bez cienia wahania chwyciła doczepiony do pasa
kunai. Rozejrzała się gorączkowo, przypominając osaczone zwierzę, które z potulnego
sprzymierzeńca w zaledwie sekundę potrafiło przeobrazić się w bestię. Jednak
gdy agresorem okazała się złamana gałązka, miała ochotę roześmiać się ze
swojego przewrażliwienia.
Ostatnio
powietrze stało się cięższe, a wszystko przypominało ciszę przed burzą. Kaoru
miała nieodparte wrażenie, że coś złego czai się w kątach wioski – czeka na
odpowiedni moment. Zbiera siły do ataku. Upewnia się, że gdy zaatakuje, nic nie
będzie w stanie go powstrzymać. Ale inni zachowywali się całkiem
normalnie. Na ulicach jak zwykle panował
harmider i nic nie zapowiadało zbliżającej się katastrofy. Więc dlaczego to
nieprzyjemne uczucie gnieżdżące się w jej brzuchu nie chciało zniknąć…?
Gdyby tylko wiedziała…
Trzy godziny przed niezwykłą tragedią, która miała
wstrząsnąć całą roześmianą Konohą postanowiłem poobserwować nieszczęśliwą
Kaoru. Jak zwykle miała zamiar pojawić się w złym miejscu o złym czasie.
Klątwa, która nad nią krążyła zaczęła być irytująca nawet dla mnie. Ale
wszystko w swoim czasie, prawda?
Kaoru
wzięła głęboki wdech i ruszyła dalej. Musiała się z nimi spotkać skoro byli
jedynymi, którzy również mieli złe przeczucia. Posiadanie kogoś kto nie uważa
cię za wariatkę, a w dodatku małolatę okazało się całkiem pocieszające. Być
może naprawdę przesadzała, ale warto było się upewnić.
Ostatnie
promienie słońca przesączały się przez gałęzie liściastych drzew, sprawiając że
wszystko wokół wydawało się senne. Śpiewające ptaki najwyraźniej postanowiły
odpocząć, bo jedynymi dźwiękami, które jej towarzyszyły stały się własne kroki,
cichy świst wiatru i bicie serca. Kiedy wreszcie wydostała się z lasu
natrafiając na wielką polanę, zatrzymała się, kierując swój wzrok na dwóch
walczących chłopców.
Kaoru
uwielbiała przyglądać się sparingom shinobi, a zwłaszcza tej dwójki. Widok ten
był dla niej naturalny, złapała się nawet na tym, że kilka razy przewidziała
ich ruchy. W końcu nawet jeśli ludzie myśleliby inaczej, Uchiha nie byli
idealni.
Na
twarzach kuzynów widać było determinację, ale ku zdziwieniu dziewczyny żaden
nie aktywował sharingana. Przysiadając w wysokiej trawie, postanowiła dać im
trochę czasu i przy okazji poobserwować trening. Gdy po dziesięciu minutach
padli na ziemię, Kaoru pokręciła głową i zaczęła schodzić ze wzgórza.
-
Nigdy wam się to nie znudzi, prawda? – zapytała, znajdując się kilka metrów od
dyszących ciężko chłopców.
Itachi
spojrzał na nią zaskoczony, najwyraźniej nie wyczuwając jej obecności. Kaoru
uśmiechnęła się półgębkiem, ale niespodziewany atak kaszlu skutecznie odwrócił
ich uwagę.
- Chyba
wypluję płuca – sapnął Shisui, kładąc się na plecach. – Powinienem był
wyciągnąć cię na jakiś obiad, Itachi. Przynajmniej oszczędziłbym moje biedne
ciało.
- Shisui,
czyżbyś mięknął? – Itachi rzucił mu kpiący uśmieszek, nieudolnie próbując
zamaskować swoje zmęczenie.
Starszy
chłopak zaśmiał się ciężko, mrużąc oczy.
- Przy
młodszym kuzynie? Chyba żartujesz.
Kaoru
przewróciła oczami, przysiadając obok wyczerpanych towarzyszy. Przez dłuższą
chwilę panowała cisza, a pogrążona we własnych myślach dziewczyna wlepiała
wzrok w zachodzące słońce. Opatulony miękkimi barwami krajobraz wydawał się
łagodniejszy. Ciepły podmuch wiatru rozwiał jej długie, jasne kosmyki, ale
Kaoru była zbyt zajęta przesiadywaniem w swojej głowie by to zauważyć.
W takich
chwilach wszystko wydawało się niezwykle ulotne, kruche. „W życiu shinobi
radosne momenty są warte zapamiętania, więc zawsze wkładaj całą siłę, aby
pamiętać”. Tak wiele razy przypominała sobie o słowach matki, która nawet w
ciężkich chwilach nie rezygnowała z uśmiechu. Kiedy dwa lata temu nie wróciła z
misji, uczucie bezpieczeństwa i radości bezpowrotnie zniknęło z domu Kaoru.
Pozostała tylko dziwna pustka, której nie dało się zapełnić nawet żartami ojca.
Rozpaczliwie starał się pocieszyć swoje córki. Zawsze jednak kończyło się tym,
że to one pocieszały jego, ale nic nie było w stanie przywrócić blasku w oczach
rodzica. Światła, które potrafiła przywołać tylko matka.
I
właśnie od tej kobiety wszystko się zaczęło. Gdy przenieśli jej ciało na
cmentarz, znudzony musiałem podążyć za nimi, bo jej dusza wyjątkowo mocno nie
chciała odejść. Najwidoczniej coś na tym świecie jeszcze ją trzymało. Dopiero
po dziwacznej ceremonii zakopania ciała w ziemi, Nomura Kana się poddała. Zanim
jednak opuściłem to przytłaczające miejsce, przyjrzałem się drobnej, młodej
dziewczynce. Jako jedyna osoba nie uroniła ani jednej łzy, wpatrując się swoimi
niezwykłymi, błyszczącymi oczami w niebo. Nie spodziewałem się, że zwróci moją
uwagę. Ale nawet i mnie czasem coś zaskakuje, prawda?
- Kaoru
– dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, zerkając na uśmiechniętego Shisuiego. – Podobno
dołączyłaś do ANBU. Jak to możliwe, że dowiedziałem się dopiero wczoraj?
Kaoru
wzruszyła ramionami, bawiąc się wyschniętym źdźbłem trawy. Przecież nie
przyszła rozmawiać o ANBU.
- Nic
wielkiego, byłam zaledwie na kilku misjach – wzięła głęboki wdech, rozkoszując
się czystym powietrzem. – Jestem słabą nowicjuszką.
Shisui
prychnął, natychmiastowo podnosząc się do siadu. Kaoru nie miała pojęcia jak
udało jej się opanować wybuch śmiechu, widząc niemal oskarżycielskie spojrzenie
chłopaka.
- Kto
jak kto, ale ja nie dam się nabrać dwa razy – skrzywił się nieznacznie,
zauważając zdezorientowane spojrzenie Itachiego. – Gdy byliśmy młodsi, wszyscy
uważali ją za nieporadną dziewczynkę, więc założyłem się z chłopakami, że
pokonam ją w trzy sekundy. Oczywiście byłem kompletnie wyczerpany po misji i
tylko dlatego trochę mi dołożyła.
-
Trochę? Skopałam ci tyłek.
- Może.
- Po
kilku minutach miałeś łzy w oczach.
- Miałem
dziewięć lat! I to były łzy zmęczenia.
Kaoru
zaśmiała się dźwięcznie, a Itachi nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu.
Uwielbiał słuchać jej szczerego, melodyjnego śmiechu. Odchylił głowę,
przypatrując się kłębiastym chmurom. Niebo zaczęło przybierać ciemniejszego
koloru, a gdzieś niedaleko odezwały się świerszcze. Gdyby nie dzisiejsze
zebranie klanu, ojciec skarciłby go za marnowanie czasu na rozmowach. W końcu
jedyną rzeczą, którą uważał za pożyteczną, był trening. Ciężki trening. Czasami
Itachi był zwyczajnie zmęczony. Czuł, że nadzieje, które są w nim pokładane
stają się ogromnym ciężarem, któremu w końcu nie sprosta. Ale czy miał jakiś
wybór? Żadnego, skoro urodził się z takim nazwiskiem.
Młody,
utalentowany i zabójczo skuteczny. Mimo młodego wieku miał na koncie już sporo
ofiar, więc zdążyłem się mu przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka zabijanie nie
stanowiło dla niego żadnego problemu – bez mrugnięcia okiem podcinał gardła czy
przebijał serca. Nie zdradzał najmniejszego zawahania, przecież był dumą klanu.
Musiał zachowywać się perfekcyjnie. Najwyraźniej
taki był już ich ród.
Tak
naprawdę Uchiha nienawidził pozbawiać życia. I chociaż jako szanowany shinobi
powinien być przyzwyczajony, zabijanie go obrzydzało. Ale kim był, by
wybrzydzać? Wszystkie decyzje podejmował ojciec. I nawet przy buncie starszego
syna, Fugaku nie dawał się złamać. Zresztą tak samo jak i Itachi. Każdy chciał
postawić na swoim.
Czasem
wyczuwanie emocji ludzi bywało męczące. Depresyjne humory mnie przygniatały,
szalone myśli obrzydzały. Ale przy tej dwójce nigdy nie byłem znudzony. Kaoru i
Itachi dostarczali mi rozrywki już od najmłodszych lat, a z czasem zabawa
przemieniła się w lekcję.
- Mam
ostatnio złe przeczucia – beztroska atmosfera prysnęła niczym bańka mydlana,
przysłonięta zmęczonym głosem Kaoru. Dziewczyna wpatrywała się w opatulone
cieniem rośliny.
Shisui
niespodziewanie spoważniał, rzucając młodszemu kuzynowi zaniepokojone
spojrzenie. Itachi nie spuszczał wzroku z zamyślonej blondynki. Cała trójka
czuła to samo – być może ich zaniepokojenie przybierało różne formy, ale
wszyscy to czuli. Dziwne napięcie w powietrzu. Ostrzejszy wiatr. Niespodziewane
dźwięki. Mnie.
- Może
nie ma się czym przejmować – zaskoczona dwójka spojrzała na Itachiego, który
wydawał się mówić całkiem poważnie. – Ostatnio mieliśmy sporo misji. Być może
jesteśmy po prostu zmęczeni.
Na czole
Shisuiego pojawiła się zmarszczka. Mrużąc oczy, starał się ukoić swój gniew.
- Chyba
dobrze wiem jaka jest różnica między zmęczeniem, a złymi przeczuciami. Nie
zwariowałem.
Wyglądali
jak przybite, bezsilne dzieciaki, na które nałożono zbyt wiele stresu. Chwilami
zapominałem, że naprawdę nimi byli. Każdy doskonale wiedział, że w tej sprawie
nie mieli nic do powiedzenia – żaden nie był prorokiem, który potrafiłby
przewidzieć przyszłość. Nikt nie mógł się spodziewać, że za niedługo w bocznej
alejce przy głównej ulicy Konohy rozegra się dramat. Ale mieli przeczucia. Jak
to możliwe?
Kaoru
odczuwała to najbardziej. Każdy oddech przychodził jej z większym trudem, a
mocny węzeł coraz bardziej zaciskał się na żołądku. Młoda kunoichi zadrżała,
gdy polanę odwiedził zimniejszy wiatr. Robiło się późno, a ojciec z pewnością
już zaczął się martwić.
-
Powinnam wracać do domu – mruknęła, podnosząc się niechętnie. Drżącymi dłońmi
otrzepała resztki ziemi ze spodni.
- Ja
muszę jeszcze odwiedzić Hokage – zaciekawiona dwójka zerknęła na Itachiego,
który uśmiechnął się blado. Prawdziwe zmęczenie zaczęło dopadać go ze zdwojoną
siłą.
Skinął
głową na pożegnanie, a chwilę później jedyną oznaką jego obecności stały się
szeleszczące liście krzaków. Shisui westchnął ciężko, odwracając się w stronę
zamyślonej dziewczyny. Chłopak zauważył, że ostatnimi czasy zdarzało się jej to
coraz częściej.
-
Odprowadzę cię – zadecydował. – I tak mam po drodze.
Kaoru
nie protestowała. Złe przeczucia wyjątkowo słabły, gdy ktoś był obok. A
zwłaszcza, jeśli tym kimś był Uchiha. Kierując rozmowę na przyjemniejsze
tematy, bez pośpiechu ruszyli w stronę wioski. A ja zacząłem pocierać ręce.
~
Konoha
zawsze wydawała mi się dziwną wioską.
Z jednej
strony wszędzie słyszano o wielkich bohaterach, doskonale szkolonych
wojownikach i mnóstwie obejmujących jej mury tajemnic. O otaczających wioskę
lasach krążyło sporo historii, które jedni uważali za śmieszne bajeczki dla
dzieci, podczas gdy inni traktowali z dziwaczną powagą.
Z
drugiej strony ludzie w tym miejscu wykorzystywali każdą możliwą okazję do
zabawy. Huczne imprezy odbywały się coraz częściej – po zmroku zapalano
kolorowe lampy, otwierano nowe knajpki i puszczano muzykę. A ludziom
najwidoczniej to pasowało, wnioskując po tłumach roześmianych i krzykliwych
mieszkańców zapełniających ulice Konohy. Tak było i tego wieczoru.
Kaoru i
Shisui nie minęli ani jednej kobiety, która nie westchnęłaby lub nie mrugnęła w
stronę Uchihy. Nieważne czy miały dziesięć, trzydzieści, czy nawet pięćdziesiąt
lat – każda przypatrywała się posyłającemu czarujące uśmiechy chłopakowi, który
najwyraźniej czerpał z ich żałosnych reakcji wyraźną przyjemność. Jedynie Kaoru
przewracała oczami, nawet nie siląc się o ukrycie swojej irytacji. Czy te kobiety nie miały ani krzty godności?
Kiedy
zeszli z najbardziej hałaśliwych ulic, brunet wyszczerzył się jak szczęśliwe
dziecko. Czasem nie mogłem uwierzyć, że miał siedemnaście lat. Podczas gdy w
wiosce nie mógł odpędzić się od psychopatycznych wielbicielek (zresztą jak
większość panów o nazwisku Uchiha), na misjach stawał się chłodny i
zdystansowany, a iskierki w oczach zamieniały się w szczerą determinację. Teraz
jednak nie walczył o wygraną, a znajdował się w domu.
- Nie
rozumiem jak możesz nie zauważać mojego uroku – wypalił nagle, a zaskoczona
Kaoru oderwała wzrok od wystawy za oknem jednego ze sklepów, obok których
właśnie przechodzili.
Zaśmiała
się cicho, przypatrując się jak chłopak mamrocze coś sam do siebie. Gdyby te
wszystkie zauroczone panny odkryły jakie ciężkie na co dzień jest przebywanie z
Uchihą, już dawno by sobie odpuściły. A ona przecież nie była głupia, prawda?
- Ciągle
możesz próbować. Zaraz po tym, jak spotkasz się z czwartą dziewczyną w tym
tygodniu.
Shisui
pokręcił głową, a jego wzrok był niemal karcący.
- Trochę
się pogubiłaś. Rei będzie szósta.
Kaoru
już miała odgryźć się jakąś niezwykle udaną ripostą, ale wszystkie słowa
utknęły w jej gardle, kiedy usłyszeli mrożący krew w żyłach krzyk. A potem
wszystko działo się szybko, chociaż mieli wrażenie, że czas zatrzymał się w
miejscu. To kolejna głupota człowieka – złudzenie, że świat na kilka sekund
zwalnia swoje tempo, a chwila przeciąga się w wieczność. Te dziwaczne
przekonania są skutkiem stresu, kiedy osaczony organizm próbuje w jakikolwiek
sposób złagodzić szok.
Tej
dwójce wystarczyło jedno, znaczące spojrzenie, aby rzucić się w stronę pobliskiego
zaułka. Zaułka, którego główną atrakcją okazał się martwy shinobi. Kaoru
cofnęła się gwałtownie, jakby natrafiła na niewidzialną barierę, a jej serce
boleśnie podeszło do gardła. Resztkami świadomości usłyszała, jak stojący tuż
obok Shisui sapnął ciężko, by po chwili niemal zgrzytać zębami.
Martwy
mężczyzna wyglądał jak zdziwiony człowiek, który za sekundę uśmiechnie się
głupio, a może i nawet obleje rumieńcem. Ale jego oczy rozwiewały wszystkie
nadzieje – a raczej ich brak. Z pustych oczodołów wciąż ciekła krew, mieszając
się ze szkarłatną cieczą wypływającą z gardła. Uch, najwyraźniej ktoś wyrwał krtań. Uroczo.
Dusza
nieszczęśnika bez żadnych sprzeciwów opuściła zmasakrowane ciało, a ja z
zaciekawieniem przypatrywałem się zszokowanym odkrywcom. Nagle na twarzy Uchihy
pojawiło się zmieszanie, które wraz ze zmarszczonym czołem przekształcało się w
niedowierzanie, aż po ułamek bólu. Jęknął cicho, ukrywając twarz w dłoniach.
Kaoru odrywając wzrok od strasznego widoku, delikatnie położyła swoją drżącą
dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Co
jest? – zapytała, nie do końca kontaktując z otaczającą ją rzeczywistością.
Shisui spojrzał
na nią wielkimi, czarnymi oczami, jakby widział ją po raz pierwszy, a jej twarz
okazała się zielona. Pokręcił głową, zaciskając zęby.
- To mój
wujek.
~
Dom
Kaoru, ku mojemu zdziwieniu, okazał się najspokojniejszym miejscem w Konosze.
Niechętny do uczestniczeniu w badaniu zwłok, zadawaniu pytań i słuchaniu
kobiecych płaczów postanowiłem odsapnąć od ciężkiej roboty, udając się za roztrzęsioną
dziewczyną.
I nie
chodziło o to, że nie była przyzwyczajona do tak makabrycznych widoków –
człowiek szkolony na ninja od młodości był skazany na przebywanie obok mnie,
czy tego chciał czy nie. Poruszający fakt, że ktoś mógł mnie poczuć, ale nie
potrafił zobaczyć wprawiał mnie w dziwny stan zadumy, którego szczerze
nienawidziłem. Gdybym miał codziennie zastanawiać się nad ideą życia i śmierci,
mój wieczny byt stałby się jeszcze bardziej zagmatwany, ale cóż… na kogoś
musiało wypaść, prawda?
A więc
nie chodziło o samo morderstwo. Chodziło raczej o to, kto stał się ofiarą.
Znalezienie jednego z członków klanu Uchiha w takim stanie nigdy nie było
codziennością w Wiosce, ba, niektórzy mieszkańcy przeżyli taki szok, że
najtwardsze skamieniałe maski obojętności zaczęły pękać. A każdy doskonale zdaje
sobie sprawę, że na zniszczonej masce zawsze pozostaną ślady.
Od
wypadku powietrze wydawało się cięższe, a wieczór przytłaczający. Lekki wiatr
dokuczał Kaoru i jej odstającym w każdą stronę włosom, kiedy wolnym krokiem zbliżała
się do szerokich drzwi. Piękny, zapełniony dziesiątkami kwiatów ogródek
przypominał teraz depresyjny cmentarz – nawet rośliny uginały się pod ciężarem
tragedii. Dziewczyna zerknęła na nie przelotnie, z ulgą dostrzegając zgaszone
światło. Najwyraźniej dom wciąż był pusty, ale to dobrze. Będzie miała czas
wszystko przemyśleć.
W środku
pachniało cynamonem i przyjemnym zapachem drewna. Idealny porządek burzyły
porozrzucane na podłodze gazety i stojący na stole kubek z zimną już herbatą.
Kaoru westchnęła cicho, przysiadając na pierwszym stopniu schodów. Nawet w
ciszy i spokoju nie mogła pozbyć się ze swojej głowy obrazu krwi i oczodołów.
Własne bicie serca i myśli okazały się tak samo zdradzieckie, jak nadzieja, że
jej złe przeczucia okażą się głupstwem.
-
Cholera – jęknęła bezsilnie, chowając zmęczoną twarz w dłoniach. Wszystko
sprowadzało się do początku, który, ku jej kompletnemu załamaniu, okazał się
jedną wielką zagadką.
I tym
razem to nie była gra.
Rozkoszowała
się swoją samotnością przez następnych dziesięć minut, chociaż być może było to
zapewne wymówką do odpowiadania na pytania. Pytania, które – bo jakże inaczej -
będą zadawane i subtelnie, i bardziej szorstko. Ludzie nie dzielili się na
dobrych i złych, ale w czasie kryzysu z pewnością potrafili wyciągać z rękawów
najgorsze asy. Taka rasa.
-
Tu jesteś. Szukałam cię.
Kaoru
z trudem podniosła głowę, nawet nie przypominając sobie dźwięku otwieranych
drzwi. Była aż tak zmęczona, żeby nie usłyszeć znajomego skrzypienia, o które
jej starsza siostra zawsze kłóciła się z ojcem?
-
Znalazłaś – mruknęła zachrypniętym głosem, wpatrując się w błyszczące oczy stojącej
nad nią dziewczyny.
Arisa
była pięknością. Za tą dwudziestolatką oglądało się większość mężczyzn z Wioski
i spoza niej, tych młodszych i starszych, odpowiednich i zdecydowanie
odpychających. Dzięki swojej wytrwałości, uparciu i wrodzonym talencie stała
się jedną z lepszych kunoichi Liścia. Inni zawsze podziwiali jej otwartość i
chęć pomocy innym. Kaoru, która od młodości postrzegana była jako dziecko o dziwacznej
refleksyjnej naturze i niespotykanych upodobaniach, też zaliczała się do grona
wielbicieli Arisy.
Kochała
siostrę. Odkąd matka odeszła, połączyła je jeszcze silniejsza więź. Więź ta z
dnia na dzień stawała się coraz mocniejsza, a w chwilach słabości młodsza
kunoichi była wdzięczna za zrozumienie. Ale teraz, patrząc w niespokojne,
jasnobrązowe oczy siostry, dostrzegając jej nerwowe podrygiwanie i bawienie się
długimi kosmykami złotych włosów, chciała aby po prostu odeszła. To było coś
większego. Coś, z czym musiała sobie poradzić sama.
-
Jest w porządku – przecierając szczypiące oczy podniosła się, żałując, że nie
była tak wysoka jak Arisa.
Dziewczyna
pokręciła głową, kładąc swoją szczupłą dłoń na ramieniu młodszej siostry. Jej
dłoń wydała się Kaoru ciężka, niemal przytłaczająca.
-
Słyszałam co się stało – przygryzła wargę, szukając wzroku nastolatki. – Gdy usłyszeliśmy,
razem z Kakashim pobiegliśmy w waszą stronę, ale ciebie już nie było…
Kaoru
ze spokojem liczyła uderzenia serca, starała się poczuć płynącą w jej żyłach
krew, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że zaczyna zamarzać. Z trudem patrzyła
na zatroskaną twarz Arisy.
-
Nie mogłam tam zostać. To sprawa Uchihów.
Bo
to była prawda. Ten klan zawsze żądał od innych zachowania przestrzeni, swojej
prywatności, kiedy tak naprawdę sam chciał decydować o losie Konohy. W tych
krwistych, potężnych oczach dostrzegałem chęć władzy i zazdrość, wywyższający
styl bycia i z pozoru nieszkodliwe działania. Gdyby tylko znali prawdę…
- Nie mam siły już dzisiaj rozmawiać – Kaoru odsunęła się od
siostry, znów odzyskując upragnioną przestrzeń. – Powiedz tacie, że wszystko ze
mną dobrze. Dobranoc.
Jak
widmo wdrapała się na górę, pozostawiając bezsilną Arisę samą. Nie byłem w
stanie wytrzymać tam dłużej – cała Konoha złapała niezdrowy, przytłaczający
rytm, który działał na moje zdrowie negatywnie. Cóż, jeśli nie na zdrowie to na
humor. A każdy powinien wiedzieć, że nie należy ze mną zadzierać, kiedy nie mam
ochoty na żarty.
~
Wreszcie udało mi się dokończyć rozdział, uf. Za dużo nie powiem, dopiero początek.
A więc do myślicie? :>
Pozdrawiam.
Przepraszam, że tak późno ;c jakoś tak się ostatnio strasznie zaniedbałam z czytaniem blogów i miałam kilka zaległości, także..
OdpowiedzUsuńNie no weź, znowu chwalenie? To już jest nudne xD
No ale przecież muszę powiedzieć, że ten sposób narracji jest rewelacyjny i w sekundzie przypał mi do gustu. Naprawdę dobry i oryginalny pomysł, narracja pierwszoosobowa, ale z punktu widzenia postronnego obserwatora, mającego na dodatek nieograniczoną wiedzę o rzeczywistości. Szczerze mówiąc nie jestem nawet pewna czy już wcześniej natknęłam się gdzieś na taką narrację.. a tobie wyszła rewelacyjnie. Nie sądziłam, że całą historię opowiesz z punktu widzenia Śmierci, świetny pomysł.
Niby pierwszy rozdział, ale całkiem dużo się dzieje, Kaoru zapowiada się na ciekawą postać, nie mogę się doczekać kolejnych notek!
No i nie wiem czy już kiedyś o tym wspominałam, ale uwielbiam szablony na twoich blogach, takie proste, skromne, ale bardzo ładne.
Pozdrawiam, buziaki ;3
No a ja nie mogę zrobić nic innego, niż znowu ci podziękować xd także ten, obie mamy problem :D
UsuńTakże wow wow, dzięki bardzo bo coś takiego serio motywuje do dalszego pisania i wiem, że mam dla kogo pisać.
No i cieszę się, że nawet moje szablony ci się podobają :3
Pozdrawiam :*
Zaczarowałaś mnie swoim sposobem pisania, cudo tylko tyle jestem w stanie sklecić :)
OdpowiedzUsuńDostajesz ode mnie nominację Libster Award (szczegóły na http://bilet-wstepu-do-serca.blogspot.com)
Jejku, dziękuję za nominację i za takie miłe słowa, niezmiernie mi miło :3
UsuńCo myślę? Myślę, że to opowiadanie ma cholerny klimat, który sprawia, że mam ochotę mordować... przede wszystkim Ciebie, ze względu na to, że nie ma jeszcze kolejnego rozdziału. Cytat mamy Kaoru bardzo mi się spodobał. Uniwersalny do czasów i ludzi, bezsprzecznie poruszający. Zanim dojdę do innych myśli, znalazłam jedno dość spore uchybienie:
OdpowiedzUsuń"Na ulicach jak zwykle panował harmider i nic nie zapowiadało na zbliżającą się katastrofę." - nic nie zapowiadało zbliżającej się katastrofy
Poza tym wyłapałam parę nieścisłości interpunkcyjnych, ale przy tej długości postu to prawie tyle co nic.
Niezwykle spodobała mi się relacja Kaoru z jednym i drugim Uchihą. Itachiego uwielbiam fabrycznie, a jego relacja z kuzynem zawsze mnie wzruszała. Kaoru ładnie wpasowuje się do tego trio.
No i oczywiście zastanawia mnie także, kim jest narrator. Czy jest on bohaterem kanonicznym, czy może Twoim własnym? Pokusiłabym się o nazwanie go Panem Śmiercią, ponieważ póki co odebrałam go właśnie w taki sposób - jako kogoś, kto decyduje o życiu i śmierci.
Muszę też powiedzieć, że cieszę się, iż główną bohaterką jest właśnie taka skłonna do refleksji Kaoru, a nie jej śliczna, pracowita siostra. Stanowczo za dużo takich w historii Internetów.
To chyba tyle z rzeczy ważniejszych, więc lecę teraz nadrabiać na drugiego bloga. Mam nadzieję, że nie każesz długo czekać na kolejny rozdział, bo to opowiadanie jest naprawdę jednym z moich ulubionych!
Pozdrawiam cieplutko i życzę weny, Mukudori.
Proszę, nie bij. Jakoś to naprawię, tylko pohamuj te swoje zapędy mordu :D
UsuńFaktycznie, jak zwykle przez swoją nieuwagę i nieustanne zmęczenie coś przeoczyłam. Zaraz poprawię :3
Uchiha są boscy, no, tylko za Sasuke nie przepadam. Ale Itachi i Shisui to zupełnie inna sprawa :3
I dobrze myślisz, bo kto inny może decydować o ludzkim życiu jak nie Śmierć? Racja, ślicznotek mamy już za dużo.
Będę się starać i popędzać swoją wenę i mózg.
Pozdrawiam i dziękuję! c: