VI
Szaleństwo
„I can't go back to
yesterday because I was a different person then.”
Lewis
Carroll – Alice in Wonderland
Wyrzeźbiony na drewnianych drzwiach
herb klanu Uchiha jeszcze nigdy nie raził oczu Itachiego z taką intensywnością.
Najwyraźniej ktoś musiał go ostatnio odmalować, bo farba, mieszając się z
nieustannie padającym deszczem, spływała po drzwiach niczym krwawe łzy. Fugaku nie byłby zadowolony patrząc na ten
brak perfekcjonizmu, przeszło mu przez myśl.
Stojący obok niego Shisui westchnął
ciężko. Uniósł pięść i zapukał już po raz trzeci, nieco natarczywiej. Po
kolejnych dziesięciu sekundach ciszy zaklął siarczyście, przeczesując palcami
wilgotne od deszczu włosy.
- To na pewno tutaj? – mruknął
Itachi. Mokre ubranie ciążyło mu coraz bardziej.
Kuzyn rzucił mu zirytowane
spojrzenie.
- Wszędzie poznam ten zapach –
powtórzył swoje dzisiejsze słowa, zerkając na trzymaną w rękach bluzę. Skrzywił
się z obrzydzeniem. – Śmierdzi niezaprzeczalnym fałszem.
Młodszy Uchiha otworzył usta, chcąc
zapewne skarcić go za takie słowa – każdy mógł ich usłyszeć – ale w tym samym
momencie usłyszeli cichy szczęk zamka. Drzwi zaczęły otwierać się z bolesnym
skrzypnięciem, ukazując stojącą w progu kobietę.
- Konata – na twarzy Shisuiego
wykwitł szeroki, zadowolony uśmiech. – Dawno się nie widzieliśmy.
Zakładając ręce na piersi,
odpowiedziała ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem.
- Niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Itachi jeszcze nigdy jej nie
widział, ale gdyby ją spotkał, zapewne nie zapamiętałby jej twarzy na długo.
Wyglądała jak przeciętny Uchiha – blada cera, duże, ciemne oczy, kruczoczarne
włosy i wymalowany na twarzy stoicki spokój. Nie mogła mieć więcej niż
dwadzieścia lat, ale ciemny strój bojowy i przesadzony makijaż zdecydowanie ją
postarzały.
- Konato, to Itachi Uchiha, którego
zapewne widywałaś już setki razy – przedstawił niewzruszony jej wcześniejszą
uwagą Shisui, nie przestając się uśmiechać. – Itachi, to Konata Uchiha, jedna z
wielu szarych jednostek w naszym klanie.
Konata zacisnęła zęby, wyraźnie
niezadowolona.
- Shisui…
- Ale osobiście jest naprawdę
wymagającą i dominującą kobietą – zmrużył oczy, a jego szeroki uśmiech
przeobraził się w jeden z tych leniwszych, zawdzięczających mu powodzenie u
kobiet.
Ciemnowłosa wytrzeszczyła oczy,
dopiero po dłuższej chwili orientując się, że wciąż stoi przed samym synem
Fugaku Uchihy. Chrząknęła nieco zażenowana, ale wyznanie kuzyna nie zrobiło na
Itachim najmniejszego wrażenia. Znał Shisuiego lepiej niż wszyscy – jego
reputacja i zwyczaje nie były mu obce.
- Dobrze, ale koniec z
przyjemnościami – Shisui przechylił głowę. – My do twojego braciszka.
Konata odzyskała dawny spokój.
- Nie ma go – w chwili, gdy
wypowiedziała te słowa, wewnątrz mieszkania rozległo się wyjątkowo kreatywne
bluzganie. Kobieta wzniosła oczy ku niebu. – I tak tu wejdziecie, prawda?
Starszy z chłopców wzruszył
ramionami.
- Przepuść nas – powiedział Itachi;
jego słowa spotkały się z natychmiastowym spełnieniem żądania.
Dom był nieco zaniedbany. Podłoga
jęczała boleśnie z każdym kolejnym krokiem, na zawalonych uschniętymi kwiatami
parapetach zadomowił się kurz, a w powietrzu unosił się drażniący zapach
papierosów. W kuchni dym wyglądał jak gęsta, zasłaniająca widoczność mgła.
Kręcił się wokół siedzącego przy stole mężczyzny niczym wygrywający pasożyt.
Shisui skrzywił się, jakby połknął
coś gorzkiego. Ja przysiadłem na jednym z krzeseł - smog momentalnie uciekł ode
mnie z niemym wrzaskiem.
- Dinto – szepnęła stojąca w progu Konata.
Teraz wydała się drobniejsza. – Masz gości.
Kiedy zniknęła za drzwiami obok,
Itachi pozwolił sobie wypuścić z płuc sporą dawkę powietrza. Jego kuzyn bez
skrępowania opadł na krzesło tuż obok mnie; był tak blisko, że niemal
stykaliśmy się ramionami.
- No, Dinto – uśmiechnął się
złośliwie, krzyżując ręce na piersi. – Mamy do pogadania.
Mężczyzna parsknął cicho, przenosząc
wzrok na młodszego o dobre dwadzieścia lat chłopaka. Zaciągnął się po raz
ostatni i zdusił resztkę papierosa w szklanej popielniczce. Kiedy się
uśmiechał, ciągnąca się przez pół twarzy blizna wyglądała o wiele gorzej.
- Mówisz? – miał ochrypły, niski
głos. Itachiemu przeszło przez myśl, że zapewne odstraszał większość swoich
ofiar samymi słowami.
Shisui gwałtownie rzucił na stół bluzę.
Dinto przechylił głowę niczym zaciekawione zwierzę.
- Zdecydowanie – odparł siedzący
obok mnie chłopak, posyłając kuzynowi
znaczące spojrzenie. Itachi westchnął cicho i zajmując miejsce po jego drugiej
stronie, przygotował się na długą, ciężką rozmowę.
~
Kaoru przewróciła kolejną kartkę
mając nadzieję, że litery będą wyraźniejsze. Niestety, jej zmęczone i
przekrwawione oczy wciąż buntowały się przeciw dalszemu czytaniu. Dziewczyna
sapnęła z niezadowoleniem, przeskakując na tyły dziennika. Ostatnie kartki
zapełnione były starannymi rysunkami wykonanymi ołówkiem. Przedstawiały
wszystko: od wymyślnych broni, przez szczegółowe ułożenie ciała podczas obrony,
po rozrysowane pułapki. Mama była
geniuszem, szepnęła w myślach, a świadomość, jak mało ludzi uważało tak
samo wydała jej się niezwykle przytłaczająca.
Po kilku minutach zamknęła zeszyt i
odgarnęła suche włosy. Od czasu tego
wypadku nie ruszyła się z łóżka. Ojciec przyniósł ją do pokoju wczorajszej
nocy, a ona zakopała się w pościeli i wybuchła ponownym płaczem. Słyszała
niewyraźne słowa ojca, ale wrzeszczała za każdym razem, gdy próbował podnieść z
niej koce. Dopiero gdy wyszedł, mogła usiąść i pozwolić, by świeże powietrze
musnęło jej opuchnięte od płaczu oczy. Bała się, że w łazience znów spotka
przerażające ślepia, że to Coś mogło
znajdować się pod jej łóżkiem. Nie zgasiła lampy nawet w dzień. Nie tknęła
przyniesionego przez ojca jedzenia, nie odpowiedziała na jego pytania, nawet
kiedy w jego głosie usłyszała rozpaczliwą troskę.
Zeszyt mamy okazał się znakomitym
sposobem na odcięcie się od rzeczywistości. Kaoru skupiała się na każdym
słowie, na każdym przecinku czy kropce. Próbowała odczytać przekreślone słowa i
zrozumieć rysunki. Kiedy w pewnym momencie odważyła się powąchać kartki, mając
nadzieję, że dziennik wciąż pachniał mamą, spotkało ją wielkie rozczarowanie.
Skarciła się za głupie myślenie i wróciła do lektury.
Teraz, ponownie otwierając jej
ratunek, zauważyła coś dziwnego. Z początku myślała, że to przez zmęczenie. Że
powinna się położyć i pozwolić sobie na odrobinę snu, że jej ciału należał się
szacunek. Ale to wcale nie znikało. Pochyliła się nad zeszytem i zmrużyła oczy.
Początkowe kartki wydawały się o wiele grubsze od tych końcowych. Rysunki
zostały wykonane na cienkich, a wszystkie zapiski na grubszych. Tak jakby zostały sklejone, przeszło jej
przez myśl. Drżące palce Kaoru sięgnęły do jednej z grubszych stron –
dziewczyna zahaczyła paznokciem o zgrubiały róg i z galopującym sercem powoli,
ostrożnie zaczęła odklejać kartki. Ku jej zdziwieniu niczego nie potargała,
klej nie był mocny. Jak to możliwe, że wcześniej niczego nie zauważyła?
Zapiski na ukrytych stronach
zdecydowanie różniły się od planów ataków i rysunków zasadzek. Kaoru przesunęła
palcem po chaotycznych słowach, dziwnych rysunkach i przerywanych zdaniach.
Mimo chaosu rozpoznała pismo matki; wyglądało to tak, jakby pisała lewą ręką,
jakby podczas zapisków trzęsła jej się dłoń. Dziewczyna przełknęła ślinę i
skupiła się na jednej z krzywych wypowiedzi:
Nie
mogę już tak dłużej zostaw mnie proszę proszę proszę chcę żyć normalnie zostaw
mnie i moje córki męża dlaczego tak się dzieje ciągle czuję krew na rękach
Kaoru sapnęła ciężko, jakby coś
właśnie ją przygniotło. Jej płuca zaczęły odmawiać współpracy, serce
najwyraźniej tak samo. Zakręciło się jej w głowie, ale spojrzała na zapisek
obok.
Rozszarpię
twoje ciało własnymi zębami, będziesz krztusić się śliną
Na samej górze znajdował się dość
ładny rysunek ręki, ale rolę paznokci pełniły ostre szpony. Tuż obok zaschły
dwie, sporych rozmiarów plamy krwi. Kaoru poczuła, jak do jej gardła wdrapuje
się krzyk. Następny wpis wyglądał odrobinę lepiej. Dziewczyna zamrugała
kilkakrotnie, by pozbyć się zaskakujących łez.
Ikuo
mówi, że z tego wyjdę. Że powinniśmy iść do lekarza, że znalazłby się ktoś kto
by mi pomógł. Ale Revel już mi to powiedziała – schizofrenia jest na
zaawansowanym poziomie i możliwe, że żadne leki mi nie pomogą. Jest dobrym
medykiem i wiem, że mówi prawdę. A ja wolę umrzeć taką, jaką zapamiętały mnie
dziewczynki. Nie jak zniszczona przez tabletki kobieta, która postradała
zmysły. Ale zapewne już nią jestem.
Słowa pojawiały się przed oczami
Kaoru jak ciągnące się w nieskończoność dyktando. Lekarz. Pomoc. Schizofrenia. Zaawansowany poziom. Postradane zmysły.
Boże. Jak to możliwe, że niczego
nie zauważyła? Jak to możliwe, że podczas wspólnych zabaw mama nie wydawała się
ani odrobinę szalona? Podczas gdy ona i Arisa…
Oczy Kaoru rozszerzyły się w
przerażeniu. Czy Arisa wie? Czy podczas czytania dziennika matki też
zauważyła sklejone strony?
Nagle, gdzieś w środku poczuła, jak
rośnie w niej uraza. Przeraźliwie bolesna uraza do ojca i siostry, która musiała
coś wiedzieć! Ukrywali przed nią coś tak strasznego, twierdzili, że wszystkie
plotki dotyczące mamy były nieprawdą. Że to wcale nie było samobójstwo. Że
ludzie kłamali bo tak naprawdę mamę zamordowali przestępcy wyższej rangi. Że
była zupełnie zdrowa, normalna…
Kaoru, choć wciąż w szoku, myślała
szybko. Zerwała się z łóżka tak gwałtownie, że usłyszała strzelające w jej
ciele kości. Zamknięty dziennik wylądował pod poduszką, zmięty sweter w szafie.
W ekspresowym tempie zarzuciła na siebie grubą bluzę, a na nogi włożyła wysokie
buty. Wpadając do łazienki nie myślała o czających się omamach – skupiła się
jedynie na tym, by żaden z niesfornych kosmyków nie wymsknął się ze starannego
koka, żeby zarzucony na głowę kaptur chronił ją przed ciekawskimi spojrzeniami.
W drodze ku wyjściu z pokoju wrzuciła do schowanej kabury parę kunaiów i
shurikenów.
Schodząc po schodach, modliła się,
by po drodze nie spotkać żadnego z domowników. W połowie drogi na parter
usłyszała ciche głosy. Zeskoczyła na sam dół i przyciskając plecy do ściany,
skupiła się na rozmowie dochodzącej z kuchni.
- Wszystko się posypało, rozumiesz?
– rozpacz płynąca z głosu ojca boleśnie ściskała ją za serce. – Ja naprawdę
chciałem wierzyć, że to po prostu przez naszą technikę. Że te wszystkie koszmary,
halucynacje i ataki paniki są początkiem Mulõto.
- Też tak sądziłam. Ze mną przecież
było tak samo.
A
więc Arisa wróciła, pomyślała Kaoru, a jej usta wykrzywiły się w grymasie.
Przygotowała siostrze niespotykaną niespodziankę.
- Nie. Z tobą było inaczej.
Powinienem był zauważyć wcześniej. Powinienem... – głos mu się załamał, jakby
walczył ze łzami. – Powinienem był jej jakoś pomóc, wyjaśnić. Biedne dziecko
nawet nie wie, co się z nią dzieje.
Och,
tatusiu. Już się domyślam.
- Nieważne – Arisa westchnęła
ciężko. – Czasu nie cofniemy. Nie możemy jej powiedzieć, tato. Załamie się.
Trzeba jej wmawiać, że to przez Mulõto, przez
intensywność tej techniki. Sami znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Ciało Kaoru spięło się jak po mocnym
uderzeniu. Miała wielką ochotę wpaść do kuchni i rzucić się na siostrę;
dlaczego nie chcieli jej nic powiedzieć? Tak bardzo pragnęli widzieć jej
rosnące szaleństwo, jej rozprzestrzeniającą się dezorientację?
- Sam już nie wiem – cisza, a po
dziesięciu sekundach milczenia cichy jęk Ikuo. – No dobrze, już tak na mnie nie
patrz. Możemy jej oszczędzić tego cierpienia. Posłuchaj, masz jeszcze ten
niebieski zeszyt matki? Boję się, że mogła w nim coś napisać, a gdyby wpadł w
ręce twojej siostry…
- Spokojnie, jest w moim pokoju.
Schowam go w bezpiecznym miejscu.
Po tych słowach dziewczyna usłyszała
przesuwające się krzesło. Zaklęła cicho i przeskoczyła do salonu. W chwili gdy
schowała się za kanapą, w korytarzu pojawiła się Arisa. Miała na sobie brudny
strój z misji – jej włosy kleiły się od błota, a twarz umazana była ziemią.
Męczeńskim krokiem zaczęła wspinać się po schodach, a kiedy jej kroki ucichły,
Kaoru z walącym sercem podbiegła do drzwi i powstrzymując ryk wściekłości,
wybiegła na zewnątrz.
~
Polana wyglądała jak ponure,
nieprzyjazne cmentarzysko.
Nie chodziło o to, że było tam
mnóstwo porozrzucanych ciał czy zapomnianych grobów – po prostu ciągły deszcz i
gęsta mgła sprawiły, że Itachi poczuł się jak na ważnym pogrzebie kogoś ze
swojego klanu. Poczuł się tak, jak musieli czuć się bliscy niedawnych ofiar:
bezsilnie, bezradnie i niewytłumaczalnie smutno.
Nie skomentował wybuchu gniewu jaki
zaserwował Shisui po wyjściu od Dinto. Nie skomentował cichych przekleństw i
ich szybkiej wędrówki przez las. Nie skomentował także teraz, kiedy jego
starszy kuzyn zaciągał się już trzecim papierosem, ze wzorkiem utkwionym w
snujących się po niebie chmurach. Itachi nawet nie wiedział, że pali.
Po trwającej ponad godzinę rozmowie
– jeśli w ogóle można było to nazwać rozmową – Dinto nie wytrzymał i z krzykiem
przewrócił stół przeklinając w języku, którego chłopcy nie znali. Wyglądał na
wściekłego, ale to w oczach Shisuiego jako pierwszy zabłyszczał sharingan.
Itachi musiał wyciągać go stamtąd siłą, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że
zarówno Dinto jak i Shisui skończyliby zapewne w szpitalu, a to z kolei
zaciekawiłoby Fugaku. Ciekawość jego ojca nie była w tym momencie pożądanym
skutkiem.
Tak naprawdę nie dowiedzieli się
niczego, czego by już nie wiedzieli. Rzeczywiście, bluza należała do Dinto i
mężczyzna dał ją siostrze Kaoru. Nie odpowiadał jednak na pytania kiedy i dlaczego.
Co łączyło go z Arisą? Dinto wspomniał tylko, że najwyraźniej dzisiejsi chłopcy
(chociaż tak naprawdę użył słowa
„gówniarze”) nie wiedzą co kryje się za słowem „dżentelmen”, ale Itachi był
pewny, że między nim, a starszą Nomurą nie rozwija się żadna romantyczna więź.
Chodziło zdecydowanie o coś innego – tylko o co?
Nie było wątpliwości, że Dinto brał
udział w tajnych spotkaniach, o których Treshu wspomniała w swoim dzienniku.
Jego siostry nie był już taki pewien, Konata nigdy się nie wyróżniała, nie
odznaczała na tle innych tak wyraźnie jak jej starszy brat. Chociaż, jak to
mówią, cicha woda rzeki rwie.
- Musi być coś jeszcze – mruknął
wreszcie Shisui, przydeptując papierosa butem. Itachi zauważył, że zacisnął
pięści.
- Naprawdę myślisz, że Arisa ich
zabiła?
Shisui prychnął z rozdrażnieniem.
- To nie miałoby większego sensu –
odparł cicho. – Dinto nie chciałby śmierci Treshu ani Keizo. Uczestniczył, a
pewnie dalej uczestniczy w tych cholernych spotkaniach i do tego dał bluzę
Arisie. Moim zdaniem ona im pomaga, a nie zabija.
- Chyba że to spisek. Wiesz, Dinto
brał udział w tych spotkaniach, ale tak naprawdę chciał się ich pozbyć, Keizo i
małżeństwa, namawiając do tego Arisę – Itachi zmrużył oczy. – Nigdy nie był
szczególnie oddany klanowi.
Shisui westchnął ciężko, opierając
się o jedno z drzew. Spłoszył kilka wzlatujących w powietrze ptaków.
- Pytanie brzmi: dlaczego chciałby
ich zabić? Czym mu zawinili? A co najważniejsze, co miałaby z tego Arisa? Chyba
nie nienawidzi nas aż tak bardzo, by bez żadnych korzyści zamordować trójkę
Uchihów.
Itachi odgarnął z twarzy mokre
kosmyki. Deszcz stracił na sile, teraz na okolicę opadała delikatna mżawka.
- Musimy się dowiedzieć co się
dzieje na tych spotkaniach – zarządził starszy z chłopców. - To będzie rozwiązanie całej tej cholernej
zagadki.
Itachi już otwierał usta, kiedy do
jego uszu doszedł nagły szelest. Nie minęła sekunda, ale oni już byli gotowi,
trzymając w dłoniach zimne kunaie. Nie sposób opisać malujące się na ich
twarzach zaskoczenie, kiedy z krzaków wybiegła mokra, roztrzęsiona Kaoru.
Zatrzymała się kilka metrów przed nimi i odezwała się niepokojąco zachrypniętym
tonem:
- Musicie mi pomóc. Teraz.
~
Stojący przed budynkiem shinobi miał
jakieś metr dziewięćdziesiąt i zacięty wyraz twarzy. Rozglądał się wokół z
wrodzoną czujnością, ale tak naprawdę nie podejrzewał ataku, który miał
nastąpić za kilka minut. Był przyczajony do nudnej, ale dobrze płatnej pracy
jaką było ochranianie znanej przestępczyni zarówno przed nienawistnymi mieszkańcami
Wioski, jak i przed nią samą.
Nawet przez gęste liście drzew
siedząca na gałęzi Kaoru dostrzegła zawieszony na plecach mężczyzny miecz. Nie
powierzyliby tak ważnego zadania komuś niewyszkolonemu; nie była głupia. Ale
nawet groźny dryblas nie miał szans w starciu z dwoma posiadaczami sharingana.
I w dodatku, kiedy walka nie była do końca fair.
Z zaciekawieniem obserwowałem, jak
Shisui skupia swój wzrok na przeciwniku i opada na ziemię niczym wielki kot.
Zdezorientowany ochroniarz zamrugał kilkakrotnie, najwyraźniej nie przewidując
kolejnego ruchu młodzieńca.
- Hej, tu nie wolno… - zamilkł,
złapany w mistrzowską iluzję i gwałtownie osunął się na ziemię.
Zadowolony Shisui odwrócił się do
zeskakujących na ziemię towarzyszy, kłaniając się jak oklaskiwany aktor. Kaoru
pierwszy raz od wielu dni uśmiechnęła się szczerze.
- Macie jakieś dziesięć minut –
podszedł do swojej ofiary i niezbyt delikatnie przewrócił ją na plecy. –
Później zapewne znudzą mi się jego bezkształtne sny i zacznie się zabawa.
Dziewczyna usłyszała ciche groźby
Itachiego, ale już ciągnęła go w stronę wejścia do zwykłego, ceglanego domu.
Shisui pożegnał ich melodyjnym śmiechem.
Porysowane, drewniane drzwi okazały
się być otwarte. Cały korytarz zanurzony był w ciemności, jedynie w oddali
majaczyło światło przebijające się przesz szybę kolejnych drzwi. Kaoru
przełknęła ślinę i czując za sobą obecność Itachiego, ruszyła przed siebie.
Kładąc dłoń na lodowatej gałce, rzuciła chłopakowi niepewne spojrzenie. Ten, z
uaktywnionym sharinganem, skinął głową.
Pokój okazał się być niewielkim,
dość przytulnym pomieszczeniem z pomalowanymi na zielono ścianami i rozłożonym
na drewnianej podłodze wielkim dywanem. Kwieciste, nieco obszarpane zasłony
nieporadnie zasłaniały zabezpieczone kratami okna, a stojący w lewym rogu
wiatrak najwyraźniej się wykańczał. Na środku pokoju, przy niskim szklanym
stoliku, z trzymaną w drżącej ręce filiżanką, siedziała drobna ciemnoskóra
kobieta. Widząc nieznajomych gości jej czekoladowe oczy rozszerzyły się z
zaskoczenia, ale po skupieniu uwagi na Kaoru pojawił się w nich błysk
zrozumienia.
- Dzień dobry – odezwała się w końcu
dziewczyna. W duchu przeklęła swój drżący głos. – Pani Revel, tak?
Kobieta skinęła głową i nieśpiesznie
zaczęła się podnosić. Na długiej spódnicy widniało kilka świeżych plam.
Uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Musisz być córką Kany, prawda? –
przechyliła głowę, splatając przed sobą zniszczone dłonie. – Jesteś do niej
niesamowicie podobna.
Kaoru zacisnęła wargi, nie będąc do
końca pewną co dalej robić. Kątem oka dostrzegła, że Itachi wciąż rozgląda się
wokół, najwyraźniej szukając jakichkolwiek kamer czy czegoś równie
niebezpiecznego. Gdy z jego oczu ulotniła się czerwień, zrozumiała, że jak na
razie są bezpieczni.
- Wiem, że pani leczyła mamę i nikt
o tym nie wiedział.
Uśmiech ulotnił się z twarzy Revel
tak szybko, jakby w ogóle go nie było. Nagle wydała się o wiele starsza;
siwizna we włosach stała się wyraźniejsza, przybyło więcej zmarszczek, kobieta
lekko się zgarbiła. Najwidoczniej nie miała pojęcia, że ktoś wiedział.
Jeszcze paręnaście lat temu Revel
Sakuma była szanowanym i cenionym medykiem Wioski Liścia. Uzdolniona, ambitna i
wierna – te słowa było słychać wszędzie. Wiadomość, że cudowna Revel leczyła znanych
kryminalistów za całkiem sporą sumę pieniędzy wstrząsnęła Konohą tak bardzo, że
z początku nikt nie chciał w to uwierzyć. Dopiero później, gdy brudy zaczęły
być wyciągane na światło dzienne, Rada Konohy zastosowała wobec niej twardą
karę – przestała być kunoichi; Kaoru nie wiedziała jak, ale pozbawili ją także
chakry. Był to ryzykowny i niewątpliwie bolesny zabieg. Po tym wszystkim Revel
miała zostać wrzucona do więzienia, ale lekarze stwierdzili, że tyle kar w tak
krótkim czasie sprawi, że kobieta całkowicie postrada zmysły, więc zrobili coś
innego – zdaniem Kaoru jeszcze gorszego – zrobili z niej więźnia własnego domu.
Nie mogła nigdzie wychodzić, a jeśli już musiała, to w towarzystwie wartownika.
Zabroniono jej kontaktu z ludźmi, zwierzętami. Doszczętnie ją zniszczono, ale
wciąż oddychała.
Jednak, jakimś sposobem, matce Kaoru
udało się do niej dotrzeć i prosić o pomoc.
- Niech się pani nie obawia –
odezwał się niespodziewanie Itachi, skupiając na sobie całą uwagę. – Nie
zamierzamy nikomu powiedzieć.
Cisza. Przysunąłem się do okna i
zerknąłem przed zabrudzoną szybę. Znudzony Shisui siedział kilka metrów od
nieprzytomnego mężczyzny i zbierając niewielkie kamyczki, celował w opaskę
ochroniarza. Gdy kamyk uderzał o metal, chłopak wydawał z siebie cichy,
zwycięski krzyk radości.
- Obawiam się, że… - odwróciłem się
w stronę Kaoru, która przypatrywała się swoim dłoniom. Najwyraźniej nie mogła
pozbierać myśli. – Myślę, że… Mogę mieć ten sam problem, co moja matka.
Przez krótką chwilę wydawało mi się,
że czas stanął. Oczywiście było to tylko wyobrażenie, które ukształtowało się
przez nagłe, ciężkie milczenie. Itachi przypomniał sobie pamiętną rozmowę
rodziców, którą usłyszał kilka dni po śmierci Keizo.
„To
dobra dziewczyna, zresztą bardzo utalentowana. Nie wiem dlaczego się ich tak uczepiłeś.”
„Skoro Kana była
szalona, to i ona może mieć coś z głową, a jeśli tak to może powinniśmy od razu
zapobiec tragedii i…”
Nie
chciał, by Fugaku miał rację.
-
Chyba nie do końca rozumiem… - zaczęła Revel, ale Kaoru już była ruchu.
Chwyciła szorstkie dłonie kobiety, patrząc na nią nieco zdesperowanym wzrokiem.
-
Wiem o schizofrenii mojej mamy – wyznała, a dalsze słowa wypływały z jej ust
niczym niepokonana lawina. – Wiem, że miała problemy i nikomu o tym nie
powiedziała, wiem, że pani próbowała ją leczyć, jednak było już za późno.
Znów cisza. Pamiętam, że w tamtej
chwili musiałem pozbierać parę młodych duszyczek, a ostatnim co usłyszałem,
były wypływające z ust Revel słowa: „Zobaczmy, czy mogę cokolwiek zrobić”.
~
Kaoru poprosiła Itachiego, by wziął
ją gdzieś, gdzie nikt nie będzie ich szukał. I chociaż deszcz znów nabierał na
sile, wiatr się stał się zimniejszy, a ona czuła się niesamowicie śpiąca, ciasny
domek na drzewie wydawał się zdecydowanie lepszy od dusznego od pytań i kłamstw
mieszkania.
Podczas gdy Itachi starał się jakimś
sposobem zabarykadować okna, Kaoru przysiadła pod jedną ze ścian, nieświadomie
przyciągając do siebie brudny kocyk. To niewiele dało, bo nadal trzęsła się jak
osika – sam nie mogę powiedzieć, czy czasem nie była to sprawka niesamowicie
silnych emocji, które towarzyszyły jej od wyjścia od Revel. W głowie wciąż
słyszała niedawną rozmowę.
-
Nie jest najgorzej, kochanie – Revel starała się być łagodna, porządkując
wszystkie zapiski w swoim dzienniczku. – Twój przypadek nie jest najgorszy,
porównując do twojej matki.
Kaoru
usłyszała jak stojący za nią Itachi powoli wypuszcza powietrze. Sama nie czuła
się na tyle pewnie, by oddychać z ulgą. Coś jej dolegało, coś na tyle silnego,
by powodować te silne halucynacje i przekonania. Zagryzła nieco opuchniętą
wargę; palce wbiły się w siedzenie.
-
Może pani dokładnie powiedzieć, co mi dolega? – zabrzmiało to gorzej, niżby
chciała. Głos był chrapliwy, jakby nie używała go od wieków lub zdarła od
krzyków.
-
Nie jestem do końca pewna – kobieta zmrużyła oczy i powolnym ruchem zsunęła z
nosa okulary. Przez cały czas wpatrywała się w zapisane na kartce notatki. – Kaoru,
wiesz, że istnieje wiele odmian schizofrenii, prawda?
Dziewczyna
z lekkim otępieniem pokiwała głową.
-
Twoja mama chorowała na schizofrenię paranoidalną. W jej przypadku diagnoza nie
była żadnym problemem. Kana skarżyła się na mnóstwo halucynacji, uczucie bycia
obserwowaną i dziwne wahania nastrojów – Revel przetarła oczy, jakby czuła niewyobrażalne
zmęczenie. – Sądziłam, że odpowiednie leki wystarczą, bo, niestety, twoja matka
nie chciała terapii. Myślę, że wam, Nomurom, dość wyczuwania emocji już na co dzień.
Kaoru
pomyślała o swojej mamie, uśmiechniętej kobiecie, która często dotykała
policzka taty, zaplatała włosy córek w warkocze i nie zrażała się
nieprzychylnymi opiniami mieszkańców Wioski. Ale teraz, słysząc o drugiej stronie
osobowości rodzicielki, dziwna blokada w umyśle dziewczyny zaczęła się sypać –
wspomnienia o wybuchach płaczu, o ojcu ciągnącym krzyczącą żonę na górę, a
nawet o jej nieobecnym w ostatnich dniach życia spojrzeniu, tak innym od
zwyczajnej radości.
Poczuła,
że robi jej się niedobrze. Jak mogła o tym wszystkim zapomnieć?
-
Tak czy inaczej… Sądzę, że twój przypadek jest lepszy. Gdyby nie ten jeden raz
z żółtymi ślepiami i wyłamywaniem palców uznałabym to za schizofrenię prostą,
ale najwyraźniej już zaczyna się przeobrażać w coś poważniejszego – kobieta podeszła
do szklanego barku; za butelkami wina stała niewielka, metalowa skrzynka. –
Schizofrenia nie jest chorobą dziedziczną, cóż, nie całkiem. Ryzyko
zachorowania dziecka wynosi około siedemnastu procent, przy obojgu chorych rodzicach
już nieco więcej, bo niemal pięćdziesiąt. Wszystko jednak zależy od warunków, w
jakich się znajdujesz. A wnioskując po tym, że jako zdolna kunoichi widziałaś
wiele śmierci i wiele śmierci zadałaś, choroba miała idealne podłoże do
rozwijania się.
Obserwowałem
to paskudztwo rosnące w jej drobnym ciele, te głosy, te obrazy zatruwające
umysł dziewczyny coraz bardziej z każdą kolejną sekundą. Kaoru z przestrachem
zauważyła, że trzęsą jej się dłonie. Itachi zmarszczył brwi i rzucił kobiecie
naglące spojrzenie.
-
Czy jest coś, co jej pomoże? – spytał z dziwną nutą nadziei w głosie. –
Tabletki? Proszki?
Revel
wyjęła ze skrzynki niewielką, szklaną buteleczkę, wypełnioną białym proszkiem.
Podeszła do Kaoru i ostrożnie włożyła lek do jej ręki.
-
To na sam początek – wyjaśniła cicho, jakby głośniejszy ton mógł przestraszyć
nastolatkę. – Zażywaj to dwa razy dziennie, wsypuj do herbaty lub wody,
wszystko jedno, tylko nie zapominaj.
Itachi
szepnął, że pora się zbierać – dziesięć minut przekształciło się w pół godziny,
ale Shisui nadal na nich czekał. Blondynka pokiwała głową i zaczęła się
podnosić. Gdy podeszła do drzwi, odwróciła się w stronę starszej kobiety.
-
Moja mama nigdy nie wyzdrowiała, prawda? – widząc niewyobrażalnie smutne spojrzenie
Revel poczuła w oczach irytujące pieczenie i wyszeptując ciche „dziękuję”, szybkim
krokiem wymaszerowała z pokoju.
Nie wiedziała ile czasu minęło,
kiedy Itachi usiadł obok i dokładniej okrył ją kocem. Ściągnął też swoją
kurtkę, a ona z posłała mu wdzięczne spojrzenie. Siedzieli tak blisko siebie,
że Kaoru widziała każdy szczegół jego twarzy – rysującą się między brwiami
zmarszczkę, plamki brązu w tęczówkach, a nawet małą bliznę na dolnej wardze. Westchnęła
cicho i czując przytłaczającą senność, prowadzona dziwną odwagą ułożyła głowę
na ramieniu chłopaka.
Cisza była przyjemna, a Kaoru już
zaczynała zapadać w sen, wsłuchując się w spokojny oddech Itachiego i deszcz
bębniący w drewniany dach domku, gdy nagle w jej głowie pojawiło się ważne
pytanie.
- Itachi – mruknęła, a słysząc jego
cichy pomruk, przełknęła ślinę. – Myślisz, że do końca oszaleję?
Ale sen porwał ją szybciej niżby
tego chciała, zagłuszając jego odpowiedź i wszystkie targające nią emocje,
które choć na chwilę wraz z otulającą ją ciemnością powoli zaczęły przygasać.
~
Shisui
Szkoła, szkoła, szkoła. Listopad, a ja mam dość. Życzę sobie i innym powodzenia, naprawdę.
Wreszcie przechodzę do ważniejszych wątków opowiadania, tych, które - jak sądzę - będą moimi ulubionymi. Wy dowiecie się w swoim czasie :D
Zdziwieni wyjaśnieniem schiz biednej Kaoru? Nie? Jakoś tak lubię torturować bohaterów. Nie mogę robić tego ludziom w rzeczywistości, więc odgryzam się na biednych postaciach :c
Mam nadzieję, że rozdział wyszedł interesujący, bo sporo się nad nim napracowałam.
Pozdrawiam wszystkich bardzo cieplutko! :3
Widzę mojego ukochanego I. Uchihę, więc zabieram się za czytanie od pierwszego rozdziału i wtedy zostawię bardziej konstruktywny komentarz. Tymczasem u mnie mały powrót, więc drugi wpis. Jak będziesz wolna - zapraszam. Ja uciekam czytać, co u Ciebie. Mało blogów o tej tematyce. Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńaishiteru-itachi.blogspot.com
Kocham takie wątki! Schizofrenie i tak dalej - to mój klimat właśnie... Szkoda, że bohaterowie są tacy młodzi! Mam nadzieję, że zadzieje się coś między tą dwójką. Wielki szacunek za wprowadzenie Śmierci do narracji - pierwszy raz widzę, pomysł Ś W I E T N Y! Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńJeju, cieszę się, że tak Ci się spodobało :3 A bohaterowie z czasem będą dorastać, zresztą co będę mówić, sama się przekonasz!
UsuńPozdrawiam i dziękuję bardzo :3
Muszę przyznać, że rozdział świetny.
OdpowiedzUsuńLekko mnie trzymał w napięciu i aż się zdziwiłam jak się skończył. Nie wiem nawet kiedy go przeczytałam, myślałam że minęła minuta a tu aż piętnaście.
Zahipnotyzowałaś mnie i poruszyłaś w pewnym stopniu. Poniekąd spodziewałam się po ostatnim rozdziale, że Kaoru też może mieć dolegliwości jak jej matka.
Najbardziej podobało mi się, że Itachi był z nią w czasie rozmowy z Revel.
Nie wiem co jeszcze mogłabym napisać, więc kończę komentarz.
Pozdrawiam, życzę weny i do zobaczenia.
Strasznie się cieszę, że rozdział Cię nie nudził i nawet nie zauważyłaś, kiedy nadszedł koniec. To dobrze, że Cię wciągnął :D
UsuńItachi to trudna i skomplikowana postać, dlatego zastanawiam się kilka razy zanim coś o nim napiszę - to super, że nie wyszło sztucznie!
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam!
Oczywiście, że rozdział wyszedł interesujący, nie mogłoby być inaczej! Już nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć, żeby niczego nie zgubić...
OdpowiedzUsuńNajpierw piosenka... może nie moja ulubiona tego zespołu, ale... ach! Ten ich klimat! Nieźle się wpasował w treść.
Cytat z Alicji... właśnie dziś oglądałam ją w telewizji, tą najnowszą ekranizację z Johnnym Deppem, kocham! <3 i przyznaję, chociaż stara ze mnie dupa już, że nie tak dawno poprosiłam o ładnie ilustrowaną książkę na jakąś okazję...
Wybuch emocji Kaoru zupełnie na miejscu... szkoda mi jej, nawet najgorsza prawda byłaby chyba lepsza od niewiedzy i stawianiu w pojedynkę czoła problemom. Zwłaszcza takim... no i siostra i ojciec nieźle się zdziwią, jak się dowiedzą, że Kaoru z dziennikiem już się zdążyła zaznajomić... aż nie mogę się doczekać rozwinięcia tego wątku! No i ciekawa historia z tą lekarką, ciekawa jestem, czy uda się jej pomóc.
I to, co absolutnie muszę skomentować... Itachi, mój najwspanialszy, nie taki nieczuły jak w anime, Itachi! Jest taki kochany w tym opowiadaniu, a jednak czuć w nim Uchihę! Ta sytuacja z końca przecudowna, rozpływam się... melancholijna, tragiczna, ale też jakaś taka nienaturalnie ospała i spokojna... ciekawi mnie, jak się dalej potoczy ich znajomość... po rozwiązaniu problemów Kaoru i rzezi klanu Uchiha.
No nic, czekam na kolejny rozdział, a teraz Cię pozdrawiam cieplutko i życzę Ci mnóstwa czasu i weny! :*
To pjona, Muku, bo ja też oglądałam tę ekranizację, tyle że chyba już z dziesięć razy ♥ Kurcze, też bym chciała taką książeczkę tylko dla mnie, podobno nawet po angielsku wszystko brzmi lepiej :o Także kiedyś się ze mną nią podzielisz! :D
UsuńJak pisałam ten wątek o Revel to aż zrobiło mi się przykro, bo osobiście nie wyobrażam sobie siedzieć we własnym domu jak w więzieniu, wiedząc, że wszyscy wokół mnie nienawidzą. Hej no, Itachi znowu nie był taki "bezduszny" przed wymordowaniem klanu (chyba), ale cieszę się, że podoba Ci się także takie przedstawienie :3 A skąd wiesz, że będzie rzeź? ^^ Może Kaoru dostanie bzika i to ona zamorduje Itachiego? *wieje grozą*
Dziękuję ślicznie i również pozdrawiam :*
Ano, też sobie tego nie wyobrażam... na jej miejscu chyba wolałabym sobie sprzedać kulkę...
UsuńO nie, teraz mi zasiałaś ferment w głowie i nie wiem już, czego się spodziewać... no ale Ty tu jesteś panem sytuacji, więc ciekawa jestem, co wymyślisz :D