piątek, 21 listopada 2014

VI
Szaleństwo

„I can't go back to yesterday because I was a different person then.”
Lewis Carroll – Alice in Wonderland


            Wyrzeźbiony na drewnianych drzwiach herb klanu Uchiha jeszcze nigdy nie raził oczu Itachiego z taką intensywnością. Najwyraźniej ktoś musiał go ostatnio odmalować, bo farba, mieszając się z nieustannie padającym deszczem, spływała po drzwiach niczym krwawe łzy. Fugaku nie byłby zadowolony patrząc na ten brak perfekcjonizmu, przeszło mu przez myśl.
            Stojący obok niego Shisui westchnął ciężko. Uniósł pięść i zapukał już po raz trzeci, nieco natarczywiej. Po kolejnych dziesięciu sekundach ciszy zaklął siarczyście, przeczesując palcami wilgotne od deszczu włosy.
            - To na pewno tutaj? – mruknął Itachi. Mokre ubranie ciążyło mu coraz bardziej.
            Kuzyn rzucił mu zirytowane spojrzenie.
            - Wszędzie poznam ten zapach – powtórzył swoje dzisiejsze słowa, zerkając na trzymaną w rękach bluzę. Skrzywił się z obrzydzeniem. – Śmierdzi niezaprzeczalnym fałszem.
            Młodszy Uchiha otworzył usta, chcąc zapewne skarcić go za takie słowa – każdy mógł ich usłyszeć – ale w tym samym momencie usłyszeli cichy szczęk zamka. Drzwi zaczęły otwierać się z bolesnym skrzypnięciem, ukazując stojącą w progu kobietę.
            - Konata – na twarzy Shisuiego wykwitł szeroki, zadowolony uśmiech. – Dawno się nie widzieliśmy.
            Zakładając ręce na piersi, odpowiedziała ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem.
            - Niespecjalnie mi to przeszkadzało.
            Itachi jeszcze nigdy jej nie widział, ale gdyby ją spotkał, zapewne nie zapamiętałby jej twarzy na długo. Wyglądała jak przeciętny Uchiha – blada cera, duże, ciemne oczy, kruczoczarne włosy i wymalowany na twarzy stoicki spokój. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat, ale ciemny strój bojowy i przesadzony makijaż zdecydowanie ją postarzały.
            - Konato, to Itachi Uchiha, którego zapewne widywałaś już setki razy – przedstawił niewzruszony jej wcześniejszą uwagą Shisui, nie przestając się uśmiechać. – Itachi, to Konata Uchiha, jedna z wielu szarych jednostek w naszym klanie.
            Konata zacisnęła zęby, wyraźnie niezadowolona.
            - Shisui…
            - Ale osobiście jest naprawdę wymagającą i dominującą kobietą – zmrużył oczy, a jego szeroki uśmiech przeobraził się w jeden z tych leniwszych, zawdzięczających mu powodzenie u kobiet.
            Ciemnowłosa wytrzeszczyła oczy, dopiero po dłuższej chwili orientując się, że wciąż stoi przed samym synem Fugaku Uchihy. Chrząknęła nieco zażenowana, ale wyznanie kuzyna nie zrobiło na Itachim najmniejszego wrażenia. Znał Shisuiego lepiej niż wszyscy – jego reputacja i zwyczaje nie były mu obce.
            - Dobrze, ale koniec z przyjemnościami – Shisui przechylił głowę. – My do twojego braciszka.
            Konata odzyskała dawny spokój.
            - Nie ma go – w chwili, gdy wypowiedziała te słowa, wewnątrz mieszkania rozległo się wyjątkowo kreatywne bluzganie. Kobieta wzniosła oczy ku niebu. – I tak tu wejdziecie, prawda?
            Starszy z chłopców wzruszył ramionami.
            - Przepuść nas – powiedział Itachi; jego słowa spotkały się z natychmiastowym spełnieniem żądania.
            Dom był nieco zaniedbany. Podłoga jęczała boleśnie z każdym kolejnym krokiem, na zawalonych uschniętymi kwiatami parapetach zadomowił się kurz, a w powietrzu unosił się drażniący zapach papierosów. W kuchni dym wyglądał jak gęsta, zasłaniająca widoczność mgła. Kręcił się wokół siedzącego przy stole mężczyzny niczym wygrywający pasożyt.
            Shisui skrzywił się, jakby połknął coś gorzkiego. Ja przysiadłem na jednym z krzeseł - smog momentalnie uciekł ode mnie z niemym wrzaskiem.
            - Dinto – szepnęła stojąca w progu Konata. Teraz wydała się drobniejsza. – Masz gości.
            Kiedy zniknęła za drzwiami obok, Itachi pozwolił sobie wypuścić z płuc sporą dawkę powietrza. Jego kuzyn bez skrępowania opadł na krzesło tuż obok mnie; był tak blisko, że niemal stykaliśmy się ramionami.
            - No, Dinto – uśmiechnął się złośliwie, krzyżując ręce na piersi. – Mamy do pogadania.
            Mężczyzna parsknął cicho, przenosząc wzrok na młodszego o dobre dwadzieścia lat chłopaka. Zaciągnął się po raz ostatni i zdusił resztkę papierosa w szklanej popielniczce. Kiedy się uśmiechał, ciągnąca się przez pół twarzy blizna wyglądała o wiele gorzej.
            - Mówisz? – miał ochrypły, niski głos. Itachiemu przeszło przez myśl, że zapewne odstraszał większość swoich ofiar samymi słowami.
            Shisui gwałtownie rzucił na stół bluzę. Dinto przechylił głowę niczym zaciekawione zwierzę.
            - Zdecydowanie – odparł siedzący obok  mnie chłopak, posyłając kuzynowi znaczące spojrzenie. Itachi westchnął cicho i zajmując miejsce po jego drugiej stronie, przygotował się na długą, ciężką rozmowę.

~


            Kaoru przewróciła kolejną kartkę mając nadzieję, że litery będą wyraźniejsze. Niestety, jej zmęczone i przekrwawione oczy wciąż buntowały się przeciw dalszemu czytaniu. Dziewczyna sapnęła z niezadowoleniem, przeskakując na tyły dziennika. Ostatnie kartki zapełnione były starannymi rysunkami wykonanymi ołówkiem. Przedstawiały wszystko: od wymyślnych broni, przez szczegółowe ułożenie ciała podczas obrony, po rozrysowane pułapki. Mama była geniuszem, szepnęła w myślach, a świadomość, jak mało ludzi uważało tak samo wydała jej się niezwykle przytłaczająca.
            Po kilku minutach zamknęła zeszyt i odgarnęła suche włosy. Od czasu tego wypadku nie ruszyła się z łóżka. Ojciec przyniósł ją do pokoju wczorajszej nocy, a ona zakopała się w pościeli i wybuchła ponownym płaczem. Słyszała niewyraźne słowa ojca, ale wrzeszczała za każdym razem, gdy próbował podnieść z niej koce. Dopiero gdy wyszedł, mogła usiąść i pozwolić, by świeże powietrze musnęło jej opuchnięte od płaczu oczy. Bała się, że w łazience znów spotka przerażające ślepia, że to Coś mogło znajdować się pod jej łóżkiem. Nie zgasiła lampy nawet w dzień. Nie tknęła przyniesionego przez ojca jedzenia, nie odpowiedziała na jego pytania, nawet kiedy w jego głosie usłyszała rozpaczliwą troskę.
            Zeszyt mamy okazał się znakomitym sposobem na odcięcie się od rzeczywistości. Kaoru skupiała się na każdym słowie, na każdym przecinku czy kropce. Próbowała odczytać przekreślone słowa i zrozumieć rysunki. Kiedy w pewnym momencie odważyła się powąchać kartki, mając nadzieję, że dziennik wciąż pachniał mamą, spotkało ją wielkie rozczarowanie. Skarciła się za głupie myślenie i wróciła do lektury.
            Teraz, ponownie otwierając jej ratunek, zauważyła coś dziwnego. Z początku myślała, że to przez zmęczenie. Że powinna się położyć i pozwolić sobie na odrobinę snu, że jej ciału należał się szacunek. Ale to wcale nie znikało. Pochyliła się nad zeszytem i zmrużyła oczy. Początkowe kartki wydawały się o wiele grubsze od tych końcowych. Rysunki zostały wykonane na cienkich, a wszystkie zapiski na grubszych. Tak jakby zostały sklejone, przeszło jej przez myśl. Drżące palce Kaoru sięgnęły do jednej z grubszych stron – dziewczyna zahaczyła paznokciem o zgrubiały róg i z galopującym sercem powoli, ostrożnie zaczęła odklejać kartki. Ku jej zdziwieniu niczego nie potargała, klej nie był mocny. Jak to możliwe, że wcześniej niczego nie zauważyła?
            Zapiski na ukrytych stronach zdecydowanie różniły się od planów ataków i rysunków zasadzek. Kaoru przesunęła palcem po chaotycznych słowach, dziwnych rysunkach i przerywanych zdaniach. Mimo chaosu rozpoznała pismo matki; wyglądało to tak, jakby pisała lewą ręką, jakby podczas zapisków trzęsła jej się dłoń. Dziewczyna przełknęła ślinę i skupiła się na jednej z krzywych wypowiedzi:

Nie mogę już tak dłużej zostaw mnie proszę proszę proszę chcę żyć normalnie zostaw mnie i moje córki męża dlaczego tak się dzieje ciągle czuję krew na rękach
            Kaoru sapnęła ciężko, jakby coś właśnie ją przygniotło. Jej płuca zaczęły odmawiać współpracy, serce najwyraźniej tak samo. Zakręciło się jej w głowie, ale spojrzała na zapisek obok.

SUKA SUKA SUKA
Rozszarpię twoje ciało własnymi zębami, będziesz krztusić się śliną

            Na samej górze znajdował się dość ładny rysunek ręki, ale rolę paznokci pełniły ostre szpony. Tuż obok zaschły dwie, sporych rozmiarów plamy krwi. Kaoru poczuła, jak do jej gardła wdrapuje się krzyk. Następny wpis wyglądał odrobinę lepiej. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, by pozbyć się zaskakujących łez.

Ikuo mówi, że z tego wyjdę. Że powinniśmy iść do lekarza, że znalazłby się ktoś kto by mi pomógł. Ale Revel już mi to powiedziała – schizofrenia jest na zaawansowanym poziomie i możliwe, że żadne leki mi nie pomogą. Jest dobrym medykiem i wiem, że mówi prawdę. A ja wolę umrzeć taką, jaką zapamiętały mnie dziewczynki. Nie jak zniszczona przez tabletki kobieta, która postradała zmysły. Ale zapewne już nią jestem.

            Słowa pojawiały się przed oczami Kaoru jak ciągnące się w nieskończoność dyktando. Lekarz. Pomoc. Schizofrenia. Zaawansowany poziom. Postradane zmysły.
            Boże. Jak to możliwe, że niczego nie zauważyła? Jak to możliwe, że podczas wspólnych zabaw mama nie wydawała się ani odrobinę szalona? Podczas gdy ona i Arisa…
            Oczy Kaoru rozszerzyły się w przerażeniu. Czy Arisa wie? Czy podczas czytania dziennika matki też zauważyła sklejone strony?
            Nagle, gdzieś w środku poczuła, jak rośnie w niej uraza. Przeraźliwie bolesna uraza do ojca i siostry, która musiała coś wiedzieć! Ukrywali przed nią coś tak strasznego, twierdzili, że wszystkie plotki dotyczące mamy były nieprawdą. Że to wcale nie było samobójstwo. Że ludzie kłamali bo tak naprawdę mamę zamordowali przestępcy wyższej rangi. Że była zupełnie zdrowa, normalna…
            Kaoru, choć wciąż w szoku, myślała szybko. Zerwała się z łóżka tak gwałtownie, że usłyszała strzelające w jej ciele kości. Zamknięty dziennik wylądował pod poduszką, zmięty sweter w szafie. W ekspresowym tempie zarzuciła na siebie grubą bluzę, a na nogi włożyła wysokie buty. Wpadając do łazienki nie myślała o czających się omamach – skupiła się jedynie na tym, by żaden z niesfornych kosmyków nie wymsknął się ze starannego koka, żeby zarzucony na głowę kaptur chronił ją przed ciekawskimi spojrzeniami. W drodze ku wyjściu z pokoju wrzuciła do schowanej kabury parę kunaiów i shurikenów.
            Schodząc po schodach, modliła się, by po drodze nie spotkać żadnego z domowników. W połowie drogi na parter usłyszała ciche głosy. Zeskoczyła na sam dół i przyciskając plecy do ściany, skupiła się na rozmowie dochodzącej z kuchni.
            - Wszystko się posypało, rozumiesz? – rozpacz płynąca z głosu ojca boleśnie ściskała ją za serce. – Ja naprawdę chciałem wierzyć, że to po prostu przez naszą technikę. Że te wszystkie koszmary, halucynacje i ataki paniki są początkiem Mulõto.
            - Też tak sądziłam. Ze mną przecież było tak samo.
            A więc Arisa wróciła, pomyślała Kaoru, a jej usta wykrzywiły się w grymasie. Przygotowała siostrze niespotykaną niespodziankę.
            - Nie. Z tobą było inaczej. Powinienem był zauważyć wcześniej. Powinienem... – głos mu się załamał, jakby walczył ze łzami. – Powinienem był jej jakoś pomóc, wyjaśnić. Biedne dziecko nawet nie wie, co się z nią dzieje.
            Och, tatusiu. Już się domyślam.
            - Nieważne – Arisa westchnęła ciężko. – Czasu nie cofniemy. Nie możemy jej powiedzieć, tato. Załamie się. Trzeba jej wmawiać, że to przez Mulõto, przez intensywność tej techniki. Sami znajdziemy jakieś rozwiązanie.
            Ciało Kaoru spięło się jak po mocnym uderzeniu. Miała wielką ochotę wpaść do kuchni i rzucić się na siostrę; dlaczego nie chcieli jej nic powiedzieć? Tak bardzo pragnęli widzieć jej rosnące szaleństwo, jej rozprzestrzeniającą się dezorientację?
            - Sam już nie wiem – cisza, a po dziesięciu sekundach milczenia cichy jęk Ikuo. – No dobrze, już tak na mnie nie patrz. Możemy jej oszczędzić tego cierpienia. Posłuchaj, masz jeszcze ten niebieski zeszyt matki? Boję się, że mogła w nim coś napisać, a gdyby wpadł w ręce twojej siostry…
            - Spokojnie, jest w moim pokoju. Schowam go w bezpiecznym miejscu.
            Po tych słowach dziewczyna usłyszała przesuwające się krzesło. Zaklęła cicho i przeskoczyła do salonu. W chwili gdy schowała się za kanapą, w korytarzu pojawiła się Arisa. Miała na sobie brudny strój z misji – jej włosy kleiły się od błota, a twarz umazana była ziemią. Męczeńskim krokiem zaczęła wspinać się po schodach, a kiedy jej kroki ucichły, Kaoru z walącym sercem podbiegła do drzwi i powstrzymując ryk wściekłości, wybiegła na zewnątrz.

~

            Polana wyglądała jak ponure, nieprzyjazne cmentarzysko.
            Nie chodziło o to, że było tam mnóstwo porozrzucanych ciał czy zapomnianych grobów – po prostu ciągły deszcz i gęsta mgła sprawiły, że Itachi poczuł się jak na ważnym pogrzebie kogoś ze swojego klanu. Poczuł się tak, jak musieli czuć się bliscy niedawnych ofiar: bezsilnie, bezradnie i niewytłumaczalnie smutno.
            Nie skomentował wybuchu gniewu jaki zaserwował Shisui po wyjściu od Dinto. Nie skomentował cichych przekleństw i ich szybkiej wędrówki przez las. Nie skomentował także teraz, kiedy jego starszy kuzyn zaciągał się już trzecim papierosem, ze wzorkiem utkwionym w snujących się po niebie chmurach. Itachi nawet nie wiedział, że pali.
            Po trwającej ponad godzinę rozmowie – jeśli w ogóle można było to nazwać rozmową – Dinto nie wytrzymał i z krzykiem przewrócił stół przeklinając w języku, którego chłopcy nie znali. Wyglądał na wściekłego, ale to w oczach Shisuiego jako pierwszy zabłyszczał sharingan. Itachi musiał wyciągać go stamtąd siłą, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że zarówno Dinto jak i Shisui skończyliby zapewne w szpitalu, a to z kolei zaciekawiłoby Fugaku. Ciekawość jego ojca nie była w tym momencie pożądanym skutkiem.
            Tak naprawdę nie dowiedzieli się niczego, czego by już nie wiedzieli. Rzeczywiście, bluza należała do Dinto i mężczyzna dał ją siostrze Kaoru. Nie odpowiadał jednak na pytania kiedy i dlaczego. Co łączyło go z Arisą? Dinto wspomniał tylko, że najwyraźniej dzisiejsi chłopcy (chociaż tak naprawdę użył słowa „gówniarze”) nie wiedzą co kryje się za słowem „dżentelmen”, ale Itachi był pewny, że między nim, a starszą Nomurą nie rozwija się żadna romantyczna więź. Chodziło zdecydowanie o coś innego – tylko o co?
            Nie było wątpliwości, że Dinto brał udział w tajnych spotkaniach, o których Treshu wspomniała w swoim dzienniku. Jego siostry nie był już taki pewien, Konata nigdy się nie wyróżniała, nie odznaczała na tle innych tak wyraźnie jak jej starszy brat. Chociaż, jak to mówią, cicha woda rzeki rwie.
            - Musi być coś jeszcze – mruknął wreszcie Shisui, przydeptując papierosa butem. Itachi zauważył, że zacisnął pięści.
            - Naprawdę myślisz, że Arisa ich zabiła?
            Shisui prychnął z rozdrażnieniem.
            - To nie miałoby większego sensu – odparł cicho. – Dinto nie chciałby śmierci Treshu ani Keizo. Uczestniczył, a pewnie dalej uczestniczy w tych cholernych spotkaniach i do tego dał bluzę Arisie. Moim zdaniem ona im pomaga, a nie zabija.
            - Chyba że to spisek. Wiesz, Dinto brał udział w tych spotkaniach, ale tak naprawdę chciał się ich pozbyć, Keizo i małżeństwa, namawiając do tego Arisę – Itachi zmrużył oczy. – Nigdy nie był szczególnie oddany klanowi.
            Shisui westchnął ciężko, opierając się o jedno z drzew. Spłoszył kilka wzlatujących w powietrze ptaków.
            - Pytanie brzmi: dlaczego chciałby ich zabić? Czym mu zawinili? A co najważniejsze, co miałaby z tego Arisa? Chyba nie nienawidzi nas aż tak bardzo, by bez żadnych korzyści zamordować trójkę Uchihów.
            Itachi odgarnął z twarzy mokre kosmyki. Deszcz stracił na sile, teraz na okolicę opadała delikatna mżawka.
            - Musimy się dowiedzieć co się dzieje na tych spotkaniach – zarządził starszy z chłopców. -  To będzie rozwiązanie całej tej cholernej zagadki.
            Itachi już otwierał usta, kiedy do jego uszu doszedł nagły szelest. Nie minęła sekunda, ale oni już byli gotowi, trzymając w dłoniach zimne kunaie. Nie sposób opisać malujące się na ich twarzach zaskoczenie, kiedy z krzaków wybiegła mokra, roztrzęsiona Kaoru. Zatrzymała się kilka metrów przed nimi i odezwała się niepokojąco zachrypniętym tonem:
            - Musicie mi pomóc. Teraz.

~

            Stojący przed budynkiem shinobi miał jakieś metr dziewięćdziesiąt i zacięty wyraz twarzy. Rozglądał się wokół z wrodzoną czujnością, ale tak naprawdę nie podejrzewał ataku, który miał nastąpić za kilka minut. Był przyczajony do nudnej, ale dobrze płatnej pracy jaką było ochranianie znanej przestępczyni zarówno przed nienawistnymi mieszkańcami Wioski, jak i przed nią samą.
            Nawet przez gęste liście drzew siedząca na gałęzi Kaoru dostrzegła zawieszony na plecach mężczyzny miecz. Nie powierzyliby tak ważnego zadania komuś niewyszkolonemu; nie była głupia. Ale nawet groźny dryblas nie miał szans w starciu z dwoma posiadaczami sharingana. I w dodatku, kiedy walka nie była do końca fair.
            Z zaciekawieniem obserwowałem, jak Shisui skupia swój wzrok na przeciwniku i opada na ziemię niczym wielki kot. Zdezorientowany ochroniarz zamrugał kilkakrotnie, najwyraźniej nie przewidując kolejnego ruchu młodzieńca.
            - Hej, tu nie wolno… - zamilkł, złapany w mistrzowską iluzję i gwałtownie osunął się na ziemię.
            Zadowolony Shisui odwrócił się do zeskakujących na ziemię towarzyszy, kłaniając się jak oklaskiwany aktor. Kaoru pierwszy raz od wielu dni uśmiechnęła się szczerze.
            - Macie jakieś dziesięć minut – podszedł do swojej ofiary i niezbyt delikatnie przewrócił ją na plecy. – Później zapewne znudzą mi się jego bezkształtne sny i zacznie się zabawa.
            Dziewczyna usłyszała ciche groźby Itachiego, ale już ciągnęła go w stronę wejścia do zwykłego, ceglanego domu. Shisui pożegnał ich melodyjnym śmiechem.
            Porysowane, drewniane drzwi okazały się być otwarte. Cały korytarz zanurzony był w ciemności, jedynie w oddali majaczyło światło przebijające się przesz szybę kolejnych drzwi. Kaoru przełknęła ślinę i czując za sobą obecność Itachiego, ruszyła przed siebie. Kładąc dłoń na lodowatej gałce, rzuciła chłopakowi niepewne spojrzenie. Ten, z uaktywnionym sharinganem, skinął głową.
            Pokój okazał się być niewielkim, dość przytulnym pomieszczeniem z pomalowanymi na zielono ścianami i rozłożonym na drewnianej podłodze wielkim dywanem. Kwieciste, nieco obszarpane zasłony nieporadnie zasłaniały zabezpieczone kratami okna, a stojący w lewym rogu wiatrak najwyraźniej się wykańczał. Na środku pokoju, przy niskim szklanym stoliku, z trzymaną w drżącej ręce filiżanką, siedziała drobna ciemnoskóra kobieta. Widząc nieznajomych gości jej czekoladowe oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, ale po skupieniu uwagi na Kaoru pojawił się w nich błysk zrozumienia.
            - Dzień dobry – odezwała się w końcu dziewczyna. W duchu przeklęła swój drżący głos. – Pani Revel, tak?
            Kobieta skinęła głową i nieśpiesznie zaczęła się podnosić. Na długiej spódnicy widniało kilka świeżych plam. Uśmiechnęła się przyjaźnie.
            - Musisz być córką Kany, prawda? – przechyliła głowę, splatając przed sobą zniszczone dłonie. – Jesteś do niej niesamowicie podobna.
            Kaoru zacisnęła wargi, nie będąc do końca pewną co dalej robić. Kątem oka dostrzegła, że Itachi wciąż rozgląda się wokół, najwyraźniej szukając jakichkolwiek kamer czy czegoś równie niebezpiecznego. Gdy z jego oczu ulotniła się czerwień, zrozumiała, że jak na razie są bezpieczni.
            - Wiem, że pani leczyła mamę i nikt o tym nie wiedział.
            Uśmiech ulotnił się z twarzy Revel tak szybko, jakby w ogóle go nie było. Nagle wydała się o wiele starsza; siwizna we włosach stała się wyraźniejsza, przybyło więcej zmarszczek, kobieta lekko się zgarbiła. Najwidoczniej nie miała pojęcia, że ktoś wiedział.
            Jeszcze paręnaście lat temu Revel Sakuma była szanowanym i cenionym medykiem Wioski Liścia. Uzdolniona, ambitna i wierna – te słowa było słychać wszędzie. Wiadomość, że cudowna Revel leczyła znanych kryminalistów za całkiem sporą sumę pieniędzy wstrząsnęła Konohą tak bardzo, że z początku nikt nie chciał w to uwierzyć. Dopiero później, gdy brudy zaczęły być wyciągane na światło dzienne, Rada Konohy zastosowała wobec niej twardą karę – przestała być kunoichi; Kaoru nie wiedziała jak, ale pozbawili ją także chakry. Był to ryzykowny i niewątpliwie bolesny zabieg. Po tym wszystkim Revel miała zostać wrzucona do więzienia, ale lekarze stwierdzili, że tyle kar w tak krótkim czasie sprawi, że kobieta całkowicie postrada zmysły, więc zrobili coś innego – zdaniem Kaoru jeszcze gorszego – zrobili z niej więźnia własnego domu. Nie mogła nigdzie wychodzić, a jeśli już musiała, to w towarzystwie wartownika. Zabroniono jej kontaktu z ludźmi, zwierzętami. Doszczętnie ją zniszczono, ale wciąż oddychała.
            Jednak, jakimś sposobem, matce Kaoru udało się do niej dotrzeć i prosić o pomoc.
            - Niech się pani nie obawia – odezwał się niespodziewanie Itachi, skupiając na sobie całą uwagę. – Nie zamierzamy nikomu powiedzieć.
            Cisza. Przysunąłem się do okna i zerknąłem przed zabrudzoną szybę. Znudzony Shisui siedział kilka metrów od nieprzytomnego mężczyzny i zbierając niewielkie kamyczki, celował w opaskę ochroniarza. Gdy kamyk uderzał o metal, chłopak wydawał z siebie cichy, zwycięski krzyk radości.
            - Obawiam się, że… - odwróciłem się w stronę Kaoru, która przypatrywała się swoim dłoniom. Najwyraźniej nie mogła pozbierać myśli. – Myślę, że… Mogę mieć ten sam problem, co moja matka.
            Przez krótką chwilę wydawało mi się, że czas stanął. Oczywiście było to tylko wyobrażenie, które ukształtowało się przez nagłe, ciężkie milczenie. Itachi przypomniał sobie pamiętną rozmowę rodziców, którą usłyszał kilka dni po śmierci Keizo.
            „To dobra dziewczyna, zresztą bardzo utalentowana. Nie wiem dlaczego się ich tak uczepiłeś.”
„Skoro Kana była szalona, to i ona może mieć coś z głową, a jeśli tak to może powinniśmy od razu zapobiec tragedii i…”
Nie chciał, by Fugaku miał rację.
- Chyba nie do końca rozumiem… - zaczęła Revel, ale Kaoru już była ruchu. Chwyciła szorstkie dłonie kobiety, patrząc na nią nieco zdesperowanym wzrokiem.
- Wiem o schizofrenii mojej mamy – wyznała, a dalsze słowa wypływały z jej ust niczym niepokonana lawina. – Wiem, że miała problemy i nikomu o tym nie powiedziała, wiem, że pani próbowała ją leczyć, jednak było już za późno.
            Znów cisza. Pamiętam, że w tamtej chwili musiałem pozbierać parę młodych duszyczek, a ostatnim co usłyszałem, były wypływające z ust Revel słowa: „Zobaczmy, czy mogę cokolwiek zrobić”.

~

            Kaoru poprosiła Itachiego, by wziął ją gdzieś, gdzie nikt nie będzie ich szukał. I chociaż deszcz znów nabierał na sile, wiatr się stał się zimniejszy, a ona czuła się niesamowicie śpiąca, ciasny domek na drzewie wydawał się zdecydowanie lepszy od dusznego od pytań i kłamstw mieszkania.
            Podczas gdy Itachi starał się jakimś sposobem zabarykadować okna, Kaoru przysiadła pod jedną ze ścian, nieświadomie przyciągając do siebie brudny kocyk. To niewiele dało, bo nadal trzęsła się jak osika – sam nie mogę powiedzieć, czy czasem nie była to sprawka niesamowicie silnych emocji, które towarzyszyły jej od wyjścia od Revel. W głowie wciąż słyszała niedawną rozmowę.

            - Nie jest najgorzej, kochanie – Revel starała się być łagodna, porządkując wszystkie zapiski w swoim dzienniczku. – Twój przypadek nie jest najgorszy, porównując do twojej matki.
            Kaoru usłyszała jak stojący za nią Itachi powoli wypuszcza powietrze. Sama nie czuła się na tyle pewnie, by oddychać z ulgą. Coś jej dolegało, coś na tyle silnego, by powodować te silne halucynacje i przekonania. Zagryzła nieco opuchniętą wargę; palce wbiły się w siedzenie.
            - Może pani dokładnie powiedzieć, co mi dolega? – zabrzmiało to gorzej, niżby chciała. Głos był chrapliwy, jakby nie używała go od wieków lub zdarła od krzyków.
            - Nie jestem do końca pewna – kobieta zmrużyła oczy i powolnym ruchem zsunęła z nosa okulary. Przez cały czas wpatrywała się w zapisane na kartce notatki. – Kaoru, wiesz, że istnieje wiele odmian schizofrenii, prawda?
            Dziewczyna z lekkim otępieniem pokiwała głową.
            - Twoja mama chorowała na schizofrenię paranoidalną. W jej przypadku diagnoza nie była żadnym problemem. Kana skarżyła się na mnóstwo halucynacji, uczucie bycia obserwowaną i dziwne wahania nastrojów – Revel przetarła oczy, jakby czuła niewyobrażalne zmęczenie. – Sądziłam, że odpowiednie leki wystarczą, bo, niestety, twoja matka nie chciała terapii. Myślę, że wam, Nomurom, dość wyczuwania emocji już na co dzień.
            Kaoru pomyślała o swojej mamie, uśmiechniętej kobiecie, która często dotykała policzka taty, zaplatała włosy córek w warkocze i nie zrażała się nieprzychylnymi opiniami mieszkańców Wioski. Ale teraz, słysząc o drugiej stronie osobowości rodzicielki, dziwna blokada w umyśle dziewczyny zaczęła się sypać – wspomnienia o wybuchach płaczu, o ojcu ciągnącym krzyczącą żonę na górę, a nawet o jej nieobecnym w ostatnich dniach życia spojrzeniu, tak innym od zwyczajnej radości.
            Poczuła, że robi jej się niedobrze. Jak mogła o tym wszystkim zapomnieć?
            - Tak czy inaczej… Sądzę, że twój przypadek jest lepszy. Gdyby nie ten jeden raz z żółtymi ślepiami i wyłamywaniem palców uznałabym to za schizofrenię prostą, ale najwyraźniej już zaczyna się przeobrażać w coś poważniejszego – kobieta podeszła do szklanego barku; za butelkami wina stała niewielka, metalowa skrzynka. – Schizofrenia nie jest chorobą dziedziczną, cóż, nie całkiem. Ryzyko zachorowania dziecka wynosi około siedemnastu procent, przy obojgu chorych rodzicach już nieco więcej, bo niemal pięćdziesiąt. Wszystko jednak zależy od warunków, w jakich się znajdujesz. A wnioskując po tym, że jako zdolna kunoichi widziałaś wiele śmierci i wiele śmierci zadałaś, choroba miała idealne podłoże do rozwijania się.
            Obserwowałem to paskudztwo rosnące w jej drobnym ciele, te głosy, te obrazy zatruwające umysł dziewczyny coraz bardziej z każdą kolejną sekundą. Kaoru z przestrachem zauważyła, że trzęsą jej się dłonie. Itachi zmarszczył brwi i rzucił kobiecie naglące spojrzenie.
            - Czy jest coś, co jej pomoże? – spytał z dziwną nutą nadziei w głosie. – Tabletki? Proszki?
            Revel wyjęła ze skrzynki niewielką, szklaną buteleczkę, wypełnioną białym proszkiem. Podeszła do Kaoru i ostrożnie włożyła lek do jej ręki.
            - To na sam początek – wyjaśniła cicho, jakby głośniejszy ton mógł przestraszyć nastolatkę. – Zażywaj to dwa razy dziennie, wsypuj do herbaty lub wody, wszystko jedno, tylko nie zapominaj.
            Itachi szepnął, że pora się zbierać – dziesięć minut przekształciło się w pół godziny, ale Shisui nadal na nich czekał. Blondynka pokiwała głową i zaczęła się podnosić. Gdy podeszła do drzwi, odwróciła się w stronę starszej kobiety.
            - Moja mama nigdy nie wyzdrowiała, prawda? – widząc niewyobrażalnie smutne spojrzenie Revel poczuła w oczach irytujące pieczenie  i wyszeptując ciche „dziękuję”, szybkim krokiem wymaszerowała z pokoju.

            Nie wiedziała ile czasu minęło, kiedy Itachi usiadł obok i dokładniej okrył ją kocem. Ściągnął też swoją kurtkę, a ona z posłała mu wdzięczne spojrzenie. Siedzieli tak blisko siebie, że Kaoru widziała każdy szczegół jego twarzy – rysującą się między brwiami zmarszczkę, plamki brązu w tęczówkach, a nawet małą bliznę na dolnej wardze. Westchnęła cicho i czując przytłaczającą senność, prowadzona dziwną odwagą ułożyła głowę na ramieniu chłopaka.
            Cisza była przyjemna, a Kaoru już zaczynała zapadać w sen, wsłuchując się w spokojny oddech Itachiego i deszcz bębniący w drewniany dach domku, gdy nagle w jej głowie pojawiło się ważne pytanie.
            - Itachi – mruknęła, a słysząc jego cichy pomruk, przełknęła ślinę. – Myślisz, że do końca oszaleję?
            Ale sen porwał ją szybciej niżby tego chciała, zagłuszając jego odpowiedź i wszystkie targające nią emocje, które choć na chwilę wraz z otulającą ją ciemnością powoli zaczęły przygasać. 

~


Shisui

Szkoła, szkoła, szkoła. Listopad, a ja mam dość. Życzę sobie i innym powodzenia, naprawdę. 
Wreszcie przechodzę do ważniejszych wątków opowiadania, tych, które - jak sądzę - będą moimi ulubionymi. Wy dowiecie się w swoim czasie :D 
Zdziwieni wyjaśnieniem schiz biednej Kaoru? Nie? Jakoś tak lubię torturować bohaterów. Nie mogę robić tego ludziom w rzeczywistości, więc odgryzam się na biednych postaciach :c
Mam nadzieję, że rozdział wyszedł interesujący, bo sporo się nad nim napracowałam. 
Pozdrawiam wszystkich bardzo cieplutko! :3

8 komentarzy:

  1. Widzę mojego ukochanego I. Uchihę, więc zabieram się za czytanie od pierwszego rozdziału i wtedy zostawię bardziej konstruktywny komentarz. Tymczasem u mnie mały powrót, więc drugi wpis. Jak będziesz wolna - zapraszam. Ja uciekam czytać, co u Ciebie. Mało blogów o tej tematyce. Pozdrawiam ciepło!
    aishiteru-itachi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham takie wątki! Schizofrenie i tak dalej - to mój klimat właśnie... Szkoda, że bohaterowie są tacy młodzi! Mam nadzieję, że zadzieje się coś między tą dwójką. Wielki szacunek za wprowadzenie Śmierci do narracji - pierwszy raz widzę, pomysł Ś W I E T N Y! Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, cieszę się, że tak Ci się spodobało :3 A bohaterowie z czasem będą dorastać, zresztą co będę mówić, sama się przekonasz!
      Pozdrawiam i dziękuję bardzo :3

      Usuń
  3. Muszę przyznać, że rozdział świetny.
    Lekko mnie trzymał w napięciu i aż się zdziwiłam jak się skończył. Nie wiem nawet kiedy go przeczytałam, myślałam że minęła minuta a tu aż piętnaście.
    Zahipnotyzowałaś mnie i poruszyłaś w pewnym stopniu. Poniekąd spodziewałam się po ostatnim rozdziale, że Kaoru też może mieć dolegliwości jak jej matka.
    Najbardziej podobało mi się, że Itachi był z nią w czasie rozmowy z Revel.
    Nie wiem co jeszcze mogłabym napisać, więc kończę komentarz.
    Pozdrawiam, życzę weny i do zobaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie się cieszę, że rozdział Cię nie nudził i nawet nie zauważyłaś, kiedy nadszedł koniec. To dobrze, że Cię wciągnął :D
      Itachi to trudna i skomplikowana postać, dlatego zastanawiam się kilka razy zanim coś o nim napiszę - to super, że nie wyszło sztucznie!
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Oczywiście, że rozdział wyszedł interesujący, nie mogłoby być inaczej! Już nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć, żeby niczego nie zgubić...
    Najpierw piosenka... może nie moja ulubiona tego zespołu, ale... ach! Ten ich klimat! Nieźle się wpasował w treść.
    Cytat z Alicji... właśnie dziś oglądałam ją w telewizji, tą najnowszą ekranizację z Johnnym Deppem, kocham! <3 i przyznaję, chociaż stara ze mnie dupa już, że nie tak dawno poprosiłam o ładnie ilustrowaną książkę na jakąś okazję...
    Wybuch emocji Kaoru zupełnie na miejscu... szkoda mi jej, nawet najgorsza prawda byłaby chyba lepsza od niewiedzy i stawianiu w pojedynkę czoła problemom. Zwłaszcza takim... no i siostra i ojciec nieźle się zdziwią, jak się dowiedzą, że Kaoru z dziennikiem już się zdążyła zaznajomić... aż nie mogę się doczekać rozwinięcia tego wątku! No i ciekawa historia z tą lekarką, ciekawa jestem, czy uda się jej pomóc.
    I to, co absolutnie muszę skomentować... Itachi, mój najwspanialszy, nie taki nieczuły jak w anime, Itachi! Jest taki kochany w tym opowiadaniu, a jednak czuć w nim Uchihę! Ta sytuacja z końca przecudowna, rozpływam się... melancholijna, tragiczna, ale też jakaś taka nienaturalnie ospała i spokojna... ciekawi mnie, jak się dalej potoczy ich znajomość... po rozwiązaniu problemów Kaoru i rzezi klanu Uchiha.
    No nic, czekam na kolejny rozdział, a teraz Cię pozdrawiam cieplutko i życzę Ci mnóstwa czasu i weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pjona, Muku, bo ja też oglądałam tę ekranizację, tyle że chyba już z dziesięć razy ♥ Kurcze, też bym chciała taką książeczkę tylko dla mnie, podobno nawet po angielsku wszystko brzmi lepiej :o Także kiedyś się ze mną nią podzielisz! :D
      Jak pisałam ten wątek o Revel to aż zrobiło mi się przykro, bo osobiście nie wyobrażam sobie siedzieć we własnym domu jak w więzieniu, wiedząc, że wszyscy wokół mnie nienawidzą. Hej no, Itachi znowu nie był taki "bezduszny" przed wymordowaniem klanu (chyba), ale cieszę się, że podoba Ci się także takie przedstawienie :3 A skąd wiesz, że będzie rzeź? ^^ Może Kaoru dostanie bzika i to ona zamorduje Itachiego? *wieje grozą*
      Dziękuję ślicznie i również pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Ano, też sobie tego nie wyobrażam... na jej miejscu chyba wolałabym sobie sprzedać kulkę...
      O nie, teraz mi zasiałaś ferment w głowie i nie wiem już, czego się spodziewać... no ale Ty tu jesteś panem sytuacji, więc ciekawa jestem, co wymyślisz :D

      Usuń