VII
Oczekiwania
„Who
in the world am I? Ah, that's the great puzzle.”
Lewis Carroll – Alice in Wonderland
Droga
ludzkości,
To nie jest list, a jedynie kolejna
opowiastka, stwierdzenie. Będąc na tym świecie tak długo, że aż sam zaczynam
się poniekąd w tym gubić, widziałem wiele odsłon słowa odwaga. Zdążyłem się zorientować, że człowiek jest pełen
sprzeczności, że każdy z was posiada inną osobowość, niezastąpioną, chociażby
starał się być kimś innym. Do każdego z osobna przyczepiona jest hierarchia
jego wartości, w waszych głowach rozwijają się myśli i własne opinie,
interpretacje słów, zachowań, gestów. Dlatego właśnie odwaga może dla jednego
oznaczać uratowanie uwięzionego na drzewie kociaka, dla innego poddanie się
jakiejś operacji, dla trzeciego wybranie trudniejszej drogi i stawianie sobie
wyższych wymagań. Ja, jako Żniwiarz (całkiem zabawny pseudonim, szczerze
mówiąc) doskonale wiem, kiedy kończy się dla kogoś kruche ziemskie życie. Czuję
to całym sobą, kilka sekund przed zatrzymaniem się pracy mózgu ofiary. Nie mogę
jednak zaprzeczyć, że gdy ktoś wybiera samobójstwo czuję lekkie (jak wy to nazywacie?) uczucie
zaskoczenia. Zorientowałem się, że dla ludzi jest to coś, o czym można długo
dyskutować. Jedni podpisują to pod kolejne z odsłon odwagi, zawierzenie sile
wyższej, dobrowolne ofiarowanie siebie bez zapewnienia późniejszego otrzymania
spokoju. Są też tacy, którzy uznają to za zwykłe tchórzostwo. Często rodziny są
zdruzgotane, tak jakby cały ból samobójcy przepływał do ich ciał, niszczył ich
niezrozumieniem, wyrzutami sumienia, wściekłością.
Samobójstwo nazywa się egoizmem.
Samobójstwo nazywa się poświęceniem.
Czym więc było w przypadku Dinto
Uchihy? Co myślała jego siostra, znalazłszy zwisające na sznurze ciało w
zadymionej kuchni? Pamiętam, że gdy starałem się wyplątać jego duszę, w palcach
nadal trzymał papierosa. Konata wyjęła go ze straszliwym łkaniem, dławiąc się
zarówno łzami jak i dymem. Samotność ogarnęła ją niczym wspomnienie
obejmujących jej ciało ramion starszego brata. Tylko ja zdawałem sobie sprawę,
że mężczyzna zrobił to, bo sądził, że wyrwana krtań byłaby plamą na jego
honorze. Dinto wiedział, że się zbliżam. Postanowił nie dawać ponownej
satysfakcji zabójcy, który planował kolejne morderstwo. Ale w oczach
mieszkańców Wioski Liścia pozostał smętnym, nieprzyjemnym shinobi z
prawdopodobną depresją, w którą wierzono mimo głośnych protestów jego siostry.
Gdzieś słyszałem, że człowieka docenia się dopiero po jego stracie. W tym
przypadku było odwrotnie, mimo, że dusza Dinto była jedną z najczystszych, z
jakimi dane mi było odbyć krótką podróż ku nieznanemu.
~
Po trzech dniach od wizyty u Revel
Kaoru zrozumiała, że grunt to zachować spokój. Leżąc na kanapie w
przyciemnionym salonie i przypatrując się wymalowanym na porcelanowym kubku trójkątom,
starała się wyczuć jakąkolwiek zmianę w smaku herbaty. Proszku jednak jak
zwykle nie było czuć, chwilami nawet zapominała, że go zażywa. Gdyby nie
niepokojąco opróżniająca się buteleczka, pewnie postanowiłaby nie zaprzątać
sobie głowy myślami o zamkniętej w ścianach malutkiego mieszkania Revel. Ale ta
natrętna świadomość wciąż do niej wracała - Kaoru musiała znów ją odwiedzić, by
otrzymać kolejną dawkę.
A co jeśli kobieta zażądałaby czegoś
w zamian? Ale czego? Pieniędzy? Pomocy w ucieczce? Na samą myśl o wyrywaniu
zardzewiałych krat robiło jej się niedobrze. I nie chodziło o to, że gardziła
Revel – kobieta pomagała jej matce, nawet kiedy nie musiała tego robić. Kaoru
była pewna, że znalazłoby się jakieś wytłumaczenie działań czarnoskórej. Nie
pomagałaby przestępcom bez powodu, tego była pewna od samego początku.
Nastolatka nigdy nie lubiła dzielić ludzi na dobrych i złych, chociaż były przypadki, kiedy praca kunoichi tego
wymagała. Mimo to pani Sakuma wykazała się taką dobrocią i zrozumieniem, że nie
potrafiła myśleć o niej jak o zdrajczyni Wioski.
Leżała tak jeszcze przez jakiś czas,
otulona niezadanymi pytaniami i wątpliwościami, aż po jakimś czasie usłyszała
głośne trzaśnięcie drzwiami. W duchu modliła się, by ktokolwiek kto właśnie
wszedł do domu nie przyszedł do salonu, ale niestety – przeliczyła się. Minęło
zaledwie kilka sekund, a do pomieszczenia wparowała zdenerwowana Arisa. Kaoru
znudzonym wzrokiem obserwowała, jak siostra siada w zapadniętym fotelu. W
pokoju niespodziewanie pojawiło się napięcie.
- Grzebałaś w mojej szafie.
To były pierwsze słowa, które
wypowiedziała starsza z sióstr odkąd trzy dni temu Kaoru dowiedziała się o
chorobie matki. Wróciła do domu przemarznięta i niezrozumiale smutna,
spoglądając na siedzącego w kuchni ojca, który palił już piątego tego dnia
papierosa. Gdy ją zauważył wstrzymał oddech, spiął się, a potem po prostu spuścił
wzrok. Kaoru prychnęła i wykręcając mokre od deszczu włosy, pobiegła na górę.
Przez te dni cała trójka zawzięcie
ignorowała wzajemną obecność. Wydawało mi się to co najmniej dziwne, bo od
początku spodziewałem się natychmiastowej konfrontacji. Kto by się spodziewał,
że nastąpi ona dopiero wtedy, gdy w grę wejdzie „skradziona” bluza.
Kaoru odłożyła kubek z nienaturalnym
spokojem i usiadła. Jeszcze niedawno wciąż podziwiała siostrę za jej
„doskonałość”, kochała całym sercem. I nie chodzi o to, że teraz tak nie było;
sęk w tym, że ta wyjątkowa relacja, którą wspólnymi siłami budowały od śmierci
matki runęła za szybko. Zbyt niespodziewanie. Przepaścią okazało się kłamstwo,
o którym nie można było zapomnieć. Kaoru potrafiła wybaczać, ale nie zapominać.
- Grzebałaś w moich rzeczach – Arisa
pochyliła się do przodu, odgarniając opadające na twarz włosy. – Nie masz do
tego prawa.
Kaoru uśmiechnęła się z
niezaprzeczalną kpiną; musiałem przyznać, że kompletnie nie pasowała do jej
zwykle spokojnej, szczerej twarzy.
- I kto to mówi? Wiem, że byłaś w
moim pokoju i wzięłaś dziennik mamy.
Starsza z sióstr westchnęła ciężko,
jakby coś właśnie opadło na jej pierś. Przymknęła oczy z postarzającym jej
twarz zmęczeniem. Kaoru z uwagą przyglądała się jej reakcji.
- Nie rozumiesz, ale to wszystko dla
twojego…
- Dlaczego mnie okłamaliście?
W oczach Arisy błysnęło pytanie, tak
jakby zupełnie nie wiedziała o co chodzi.
- Wiedziałaś od początku.
Pozwoliliście mi wierzyć, że mama wcale nie popełniła samobójstwa, że to stało
się po prostu na jednej z misji. Podczas pogrzebu wszyscy doskonale zdawali
sobie sprawę z jej choroby, patrzyli na trumnę jak na zarazę, a ja nie miałam
pojęcia dlaczego… dlaczego tak bardzo jej nienawidzili – dziewczyna wzięła
drżący oddech, chcąc natychmiast się uspokoić. – Gdybym wiedziała, Arisa…
Gdybym wiedziała, być może wszystko ułożyłoby się inaczej. Zapewne starałabym
się z tym walczyć od początku, stosowałabym jakieś leki, nie wiem. Bo ty tego
nie masz, mam rację?
Starsza z sióstr skuliła się niczym
zbite zwierzę; zacząłem się zastanawiać, jak wielką trudnością było dla niej
okłamywanie Kaoru przez tak długi okres czasu. W salonie rozgościła się cisza,
niemal wżerając się w ciało nastolatki; miała tylko nadzieję, że Arisa nie
słyszała jej galopującego serca, które obijało się o żebra z taką zaciekłością,
jakby chciało uciec jak najdalej. Kaoru czekała na jakąkolwiek reakcję siostry.
Gdy ta westchnęła ciężko, chowając twarz w trzęsących się dłoniach, młodsza Nomura
pozwoliła sobie przymknąć oczy. Nagle poczuła się niewyobrażalnie zmęczona, jak
po parogodzinnym maratonie. Dlaczego
właśnie ja, przeszło jej przez myśl. Co
ja takiego zrobiłam?
Kaoru miała nadzieję, że teraz
głos zabierze Arisa. Jakaś jej część wciąż wierzyła w starszą siostrę –
dziewczyna chciała usłyszeć wytłumaczenie, przeprosiny, cokolwiek. Ale dwudziestolatka przypominała bardziej wrak człowieka
niż silną, towarzyską kunoichi, którą uważano za dumę Wioski Liścia. Nie mogłem
zignorować wrażenia, że nagle sytuacja się zmieniła; to Arisa zmagała się z
niechcianą chorobą, a Kaoru przypatrywała się temu bez słowa. I gdybym miał
serce, zapewne w tamtym momencie poczułbym ściskający je żal, który żywiłem dla
tej rodziny.
- Nawet nie wiesz jak mi przykro –
wyszeptała bliska płaczu starsza Nomura. – Kaoru, ja…
- Odpowiedz tylko na jedno moje
pytanie – przerwała jej spokojnie. Na twarzy nastolatki nie drgnął ani jeden
mięsień. – Co ty wyprawiasz z Uchihami? Wiem, że bluza należała do jednego z
nich… Arisa, czy ty masz jakiś związek z tymi wszystkimi morderstwami?
Młoda kobieta roześmiała się z tak
potworną histerią, że zaskoczyła nawet samą Kaoru. Zaciskając pięści w swoich
włosach, nie próbowała nawet pohamować płynących po zarumienionych policzkach
łez. Ten widok był równie niespotykany co spadający w lecie śnieg czy wykonujący
misję członek ANBU bez maski, więc siedząca nieopodal siostra zamarła w
bezruchu.
Minęła dłuższa chwila, nim Arisa
zdołała się opanować. Kiedy wreszcie przestała płakać, trząść się i nerwowo
podskakiwać, odetchnęła głęboko i powoli otworzyła przekrwawione oczy.
- Ja naprawdę zrobiłabym wszystko… Wszystko, byle tylko móc cię chronić –
pociągnęła nosem jak przerażone dziecko, które w tamtej chwili zresztą
przypominała. – Nigdy nie chciałam cię w to wplątywać, chciałam po prostu to
wszystko załatwić sama, bo przecież on jest takim strasznym zagrożeniem dla
Konohy, a wszyscy tylko…
I w tamtym momencie do pokoju wszedł
Ikuo. W pomieszczeniu od razu zapanowała idealna cisza, kiedy siostry
równocześnie spojrzały na ojca. Stał w progu i dopalając papierosa, przyglądał
się to jednej, to drugiej, jakby coś oceniał, starał się zrozumieć. Zgarbione
plecy wciąż przypominały mi o ciężarze, który nosił od śmierci Kany. Teraz
mogło się wydawać, że garb się powiększył, jakby chciał sprowadzić mężczyznę na
samo dno rozpaczy. Zaciągnął się po raz ostatni i ku zaskoczeniu córek rzucił
papierosa na ziemię, przygniatając go butem. W dywanie pojawiła się niewielka
dziura.
- Kolejny Uchiha nie żyje.
~
Płomienie
ognia rzucały na okolicę elastyczne cienie, przypominające ukrywające się
między drzewami potwory. Każdy wyglądał inaczej, reprezentował coś innego, ale
wszystkie znikały po paru sekundach, kiedy kolejny podmuch wiatru musnął
ognisty jęzor, zmieniając jego kierunek. Potwory znikały, pozostawiając
śpiących towarzyszy Itachiego w chwilowym spokoju. Mimo, iż wszyscy mieli na
twarzach maski, on doskonale zdawał sobie sprawę z ich tożsamości. Miał talent
do rozpoznawania ludzi nawet po sekundowych gestach, krokach. Właśnie dlatego
jego serce nawet nie drgnęło, kiedy tuż nieopodal rozległ się cichy trzask
łamanej gałązki i znajome, pewne kroki.
-
A mówiłem, że było czysto – mruknął rozdrażniony Shisui, opadając na ziemię
obok kuzyna; ogień sprawił, że jego zazwyczaj krwisty sharingan zabłyszczał
jeszcze niebezpieczniejszym, pomarańczowym odcieniem. – Nigdy więcej
niepotrzebnych patroli. Itachi
nie oderwał wzroku od ognia.
- Lepiej chuchać
na zimne.
Od
Konohy dzieliło ich zaledwie kilka godzin, ale po tak wyczerpującej walce
całemu zespołowi należała się chwila odpoczynku. Hokage i tak oczekiwał ich
dopiero za kilka dni, ale każdy Uchiha lubił działać szybko i sprawnie, więc
gdy w drużynie znajdowało się aż dwóch użytkowników sharingana, nie było mowy o
bezsensownym marnowaniu czasu.
Itachi
nigdy nie był wysyłany na misję ANBU razem z Shisuim. Tym razem jednak Hokage
oznajmił, że to nieuniknione, albowiem starcie mogło okazać się wyjątkowo
okrutne i zacięte. Finalnie jednak drużyna załatwiła kilkunastu zbiegłych ninja
Iwagakure w niecałe dziesięć minut, tym samym odbierając im niewątpliwie ważny
zwój, który chciał dostać Sandaime. Itachi nie miał pojęcia o jego treści,
jednak przez cały czas czuł w kieszeni jego ciężar.
Sam
odczuwał przytłoczenie, ale wcale nie chodziło o wysiłek fizyczny. Ostatnie
wydarzenia i prawda, której się dowiedział sprawiły, że Itachi czuł się
wypruty, jakby ktoś wyrwał z niego całą siłę i samozaparcie. Oczywiście w oczach
mieszkańców Konohy nadal pozostawał idealnym młodzieńcem, dumą Wioski; różnicę
dostrzegał jedynie nieustraszony Shisui. Przy przyglądaniu się tej dwójce
zawsze miałem wrażenie, że ci chłopcy posiadają dziwaczny dar grzebania sobie w
myślach bez jakiejkolwiek techniki, co oczywiście było niemożliwe. A jednak
nawet najbardziej skamieniała maska założona na twarz Itachiego nie mogła
przekonać jego kuzyna, który w tamtym momencie kompletnie porzucił swoje
urokliwe usposobienie, zarzucając na siebie ciężki płaszcz niepokoju.
-
Więc co o tym sądzisz? – Shisui uniósł głowę, chcąc przekonać się czy ich
towarzysze na pewno śpią. Dwaj z nich chrapali tak głośno, że nawet najlepszy
aktor nie mógłby się z nimi równać.
-
O czym? – Itachi zerknął na niego kątem oka; przez ciągłe wpatrywanie się w
ogień twarz kuzyna na kilka sekund zmieniła się w pomarańczową plamę.
-
O Nomurach.
Następnego
ranka po wizycie u Revel, Itachi od razu pobiegł do swojego przyjaciela.
Wiedział, że Kaoru nie miałaby nic przeciwko temu – w końcu odkąd wspólnie
zajęli się sprawą tajemniczych morderstw Uchihów, ta trójka nie mogła mieć
przed sobą żadnych tajemnic. Shisui z początku nie dowierzał kuzynowi, jednak
po prawie godzinnej rozmowie zaczął sobie przypominać dziwne plotki krążące o
Kanie, mamie Kaoru, dotyczące jej mniemanego szaleństwa.
-
Ona nie ma z tym nic wspólnego – mimo niezaburzonego spokoju głosu Itachiego,
Shisui nie mógł nie zauważyć, że nieco się spiął.
Starszy
z chłopców przewrócił oczami.
-
To jasne, że nie, idioto. Nie chodziło mi o żadne oskarżenia – umilkł, wbijając
wzrok w kołyszące się gałęzie drzew. Wiatr zaczął przybierać na sile. – Po
prostu zastanawiam się nad Arisą i Ikuo. Dlaczego to ukrywali? Myślisz, że ma
to coś wspólnego z naszą sprawą.
-
Nie. Myślę, że to ich rodzinna sprawa. Nie widzę żadnego powiązania.
-
Ale wiesz, że twój ojciec ich nie znosi – Shisui wiedział o tym tak dobrze jak
każdy z klanu sharingana. – Co jeśli wykorzysta okazję i zacznie wszystkim
wpajać, że to właśnie Kaoru, Arisa, albo nawet Ikuo dokonali tych morderstw?
Jeśli Kaoru naprawdę cierpi na tą schizofrenię, to wierz mi kuzynie, cała
Wioska będzie za wtrąceniem jej do więzienia, albo nawet gorzej… Wliczając do
tego fakt, że bali się też Kany. Nie będą chcieli ponownie tego przechodzić.
Itachi
zacisnął zęby, czując jak ogień zaczyna rozprzestrzeniać się w jego żyłach.
-
To zupełnie inny poziom choroby… Poza tym doskonale wiesz, że Kaoru nigdy…
-
Ja to wiem i ty to wiesz. Ale co z innymi? Wuj Fugaku ma dar, a może raczej przekleństwo,
do przekonywania innych nawet jednym słowem. Nasz klan da się przekonać
skinieniem palca, co muszę przyznać z wielkim trudem. Nomura są konkurencją.
Silni, odważni, teraz dzięki Arisie także szanowani. A co Uchiha robią z konkurencją?
-
Eliminują ją – te słowa przeszły przez gardło Itachiego z tak wielkim trudem,
jakby w środku nagle wyrosła wielka gula.
-
Dokładnie. Dlatego nikt nie może dowiedzieć się o jej chorobie. Zanim wtrącą ją
do więzienia, najpierw przywiążą do łóżka w psychiatryku…
-
Dobra – przerwał mu gwałtownie. – Rozumiem.
Kolejne
dwadzieścia minut minęło w milczeniu, podczas którego każdy z posiadaczy
sharingana zatopił się we własnych myślach i planowaniu. Nawet podczas ciszy
chłopcy stanowili jedną drużynę, czemu nigdy nie mogłem się nadziwić.
-
Musimy odkryć to pierwsi – szepnął Shisui. – Jutrzejszego wieczoru złożymy
Dinto wizytę. Nie obchodzi mnie czy będzie stawiał opór czy nie, ale Itachi,
musimy być na tym sekretnym spotkaniu.
Syn
Fugaku pokiwał głową, przecierając zmęczoną twarz dłonią.
-
Pierwotnie było ich czternastu. Bez małżeństwa i Keizo jest jeszcze jedenastu.
-
Włączając w to Arisę?
Itachi
stanowczo pokręcił głową.
-
Musiało chyba chodzić tylko o nasz klan. Przecież Arisa nie była tam mile
widziana, przynajmniej przez samą Treshu.
-
Ale, cholera, kim są te pozostałe jedenaście osób?
To
pytanie zawisło nad kuzynami niczym ciężki topór, a każdy z nich doskonale
zdawał sobie sprawę o uciekającym czasie. To tak jakby w ich głowach widniał
obrazek klepsydry, w której połowa piasku już zdążyła przesypać się na drugą
stronę. A ja czekałem na swoją część niczym ukrywający się za kulisami aktor,
który wiedział, że jego rola zaczyna się dopiero przy upadku ostatniego
ziarenka.
~
Kaoru
słyszała głosy.
Tym
razem jednak nie niepokojące szepty, które były jedynie wytworem jej choroby, a
prawdziwe, ludzkie brzmienie. Dziewczyna zamarła; zaciskając palce na szorstkim
kocu starała się maksymalnie wytężyć słuch, ale nawet to nie pomogło jej
zrozumieć przytłumionej rozmowy. Powoli podniosła się do siadu. Idź spać, pomyślała, to zły pomysł. Ale zwykła, ludzka ciekawość, która miała w
zwyczaju wtrącać się we wszystkie sfery życia człowieka, tym razem pomogła
nastolatce bezszelestnie dotrzeć do drzwi i niemalże boleśnie powoli przez nie
wyjść.
Korytarz
skąpany był w przytłumionym świetle, które docierało z parteru. Teraz Kaoru
zorientowała się, że jej ojciec i siostra musieli rozmawiać w kuchni, bo z tego
miejsca wciąż nie było dużo słychać. Przysiadła więc na schodach, skupiona i
przygotowana na ewentualną ucieczkę.
-
…zbyt duże ryzyko.
W
zwyczajnym, zachrypniętym od setek wypalonych papierosów głosie Ikuo
zadźwięczało zdenerwowanie. Zaintrygowana nastolatka pochyliła się do przodu.
-
Tato, przecież doskonale wiesz, że to co robię jest ważne i ja…
-
Wolisz mieszać się w nieswoje sprawy zamiast pomóc własnej siostrze? – chwila
ciszy, po czym głębokie westchnięcie mężczyzny. – Sam nie rozumiem o co w tym
dokładnie chodzi. Nie wiem o jego planach. Jeszcze. Ale to, co ty wyprawiasz…
-
Staram się to wszystko ogarnąć! – wrzasnęła Arisa.
-
I właśnie tego nie powinnaś robić! – odparował Ikuo.
Kaoru
drgnęła. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem słyszała krzyk ojca. Zawsze
wydawał się być najspokojniejszą osobą na świecie; wrzaski nie pasowały
zupełnie tak jak nieprawidłowa część układanki.
-
Ja rozumiem – zaczął już spokojniej Ikuo. – Rozumiem, że chcesz temu
wszystkiemu zapobiec. Nie jesteś już dzieckiem i widzisz, co się dzieje. Ale
Kaoru… ona nie jest na to wszystko gotowa. Musimy zrobić co w naszej mocy, by
historia się nie powtórzyła. Ludzie nie mogą się dowiedzieć. Nawet jeśli
wymagałoby to od nas kroków w niewłaściwym kierunku.
-
Ona nie jest już dzieckiem, tato – w głosie Arisy pojawiło się tak wielkie
zmęczenie, że Kaoru poczuła w sercu dziwaczny ścisk. – W tej Wiosce, co ja
mówię, w tym świecie nikt nie może
pozwolić sobie na dzieciństwo. Gdy się rodzimy, zaczyna się nasz proces
umierania. Czy to naprawdę jest życie? Wierzysz w odkupienie, przebaczenie, raj
dla uświęconych? Bo ja nie wiem, tato, nie wiem czy jestem jeszcze w stanie, bo
widząc tyle śmierci i okrucieństwa na tej Ziemi, jedyne o czym potrafię myśleć,
to to, aby uratować co się tylko da, zanim mój mózg przestanie pracować i stanę
się jedynie nieczułą garstką mięśni i kości – dziewczyna zmarszczyła brwi,
słysząc ciche skrzypienie podłogi. Jej siostra musiała się przemieszczać. – A
ty naprawdę sądzisz, że Kaoru nie ma o tym zielonego pojęcia? W dodatku teraz,
dręczona przez tą potworną chorobę, na którą nie zasługuje?
Milczenie.
Przysiadłem tuż obok nastolatki, ramię w ramię, jakbyśmy byli jednością, ale
przecież tym właśnie byliśmy, spleceni razem od początku do końca.
-
Nie naprawisz wszystkiego sama, drogie dziecko. Odbudowanie to długotrwały
proces, który może być ukończony nawet dopiero po naszej śmierci…
-
Nie mów tak, tato.
-
Ale taka jest prawda – mężczyzna zaczerpnął parę drżących oddechów, tak jakby
samo mówienie o takich rzeczach sprawiało mu ból. – Nie jesteś niezwyciężona.
Nikt z nas nie jest, nawet ci, którzy się za takich uważają.
-
A ty chcesz jeszcze z nimi współpracować! – syknęła z wściekłością, którą
odczuła nawet siedząca na schodach Kaoru. – Co jest gorsze od tak potwornej
zdrady, tato?
-
Strata dziecka, które odchodzi w tak okropny sposób jak jego matka – te ciche
słowa zawierały w sobie tak ogromny ciężar, że serce nastolatki opadło do
żołądka, a bolesny szloch uwiązł w gardle. – Może kiedyś to zrozumiesz,
córeczko. Teraz jednak nie możesz zrobić niczego, bym zmienił swoją decyzję.
Śpij dobrze.
Mimo
ogarniających jej drobne ciało dreszczy, Kaoru nie straciła wyćwiczonego przez
lata treningu refleksu kunoichu; nie minęła nawet sekunda, a już przeskoczyła
do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi i układając się pod duszącą kołdrą.
Serce biło jej tak rozpaczliwie, że wydawało mi się, iż po prostu chce, żebym
wziął je w swoje ręce, jakby chciało się oddać i już tak potwornie nie
cierpieć.
Ale,
co musiałem stwierdzić z ogromnym żalem, najgorsze cierpienia się jeszcze nawet
nie zaczęły.
~
Kiedy
młoda Nomura biła się z atakującymi ją myślami o tajemniczej rozmowie jej
bliskich, Itachi Uchiha zmęczonym, ale wciąż dumnym krokiem zmierzał w stronę
rodzinnego domu. Shisui zaproponował, że przekaże Trzeciemu zwój i przy okazji
zda dokładny raport z misji, bo Sandaime podobno wspominał o jakiejś ważnej
sprawie do starszego z kuzynów. Itachi postanowił się nie sprzeczać, bo
przecież Shusui rzadko proponował wyręczenie swojego przyjaciela.
Wioska
już od samego wejścia okazała się niepokojąco cicha. Uliczne lampy zostały
zgaszone, nie słychać było ujadania żadnego psa, w oknach milczących mieszkań
nie paliło się światło. Itachi miał wrażenie, że każdy krok po kamiennej
ścieżce był coraz głośniejszy i szybszy od poprzedniego i może faktycznie tak
było, ale wokół nie było nikogo, kto mógłby za to raczyć. Tak więc sunąłem po
ścieżce spokojnie, nieśpiesznie, a jednocześnie cały czas obok, rozpraszając
przed sobą panujące w Liściu napięcie, które odsuwało się ode mnie jak od najgorszego
psychopaty.
Jednak
najgorsza cisza okazała się być umiejscowiona w dzielnicy Uchiha; domy i ogrody
tonęły w niej już bez możliwości ratunku, niby wszystkie razem, a naprawdę
samotnie, tak jak to zawsze było w przypadku tego złożonego klanu. Itachi
zatrzymał się w pół kroku – wyglądało to tak, jakby dobił do niewidzialnej
bariery, ale jedyną ścianą, która odgradzała go od wejścia do domu był jego
własny strach. Wiedział, że przybyłem tutaj przed nim, a ja wiedziałem, że mnie
za to znienawidził. Tak jak wy wszyscy.
Dalsza droga była krótka i
pozbawiona obaw. Jak już kiedyś wspominałem, Itachi Uchiha nie bez powodu był
nazywany przez ludzi geniuszem, a przeze mnie świetnym aktorem – każdy krok
zbliżający go do poznania nieuniknionej, teraz już przewidywalnej prawdy był
idealnie wyważony i stanowczy, ale mięśnie chłopaka drżały, a kości były tak
słabe, jakby tuż za chwilę miały się skruszyć.
Drzwi
zaskrzypiały, odbijając się w jego głowie echem.
Dostrzegł
stojącą w korytarzu, skapaną w cieniu postać.
Płaczącą
postać?
Płaczącego
ojca.
Itachi nie pamiętał, by
kiedykolwiek dane mu było oglądanie łez Fugaku. Mężczyzna kojarzony był z
niezniszczalną stalą, która podobno oplotła jego serce w swoim uścisku. Tak,
doszło nawet do tego, że te beznadziejne historie zaczęto powtarzać już jako
legendy. Ale najwidoczniej coś musiało ten metal stopić, bo nawet płynące po
jego policzkach łzy nie przypominały zwyczajnej słabości człowieka. Płakał
bezgłośnie, wpatrując się w stojącego w progu syna pustym wzrokiem.
-
Co się… - chłopak zupełnie stracił głos, zmiażdżony w uścisku swojego
rodziciela, tak jakby był jego maskotką albo największym darem od życia.
Powinniście
wiedzieć jedno: klan sharingana uważał, że przesadne okazywanie emocji było jak
plama na honorze. Wyobraźcie sobie więc skalę rozprzestrzeniającego się na
autorytecie Fugaku brudu, kiedy mężczyzna nie był w stanie wypuścić ze swoich
ramion zaskoczonego syna. Wyobraźcie sobie poziom szoku Itachiego, który
wiedział jedno: coś się stało.
Bo
coś faktycznie się stało. Zawsze się dzieje.
Po
parunastu sekundach ojciec odsunął od siebie syna na długość ramion. Chłopak
nie mógł przeoczyć, że jego rodzicielem wstrząsały silne dreszcze, które na
próżno próbował zwalczyć. I wtedy Fugaku przesunął się w przód i wyszeptał
wprost do ucha Itachiego:
-
Nie możesz mnie zawieść, synu. Błagam.
Gorący
oddech pozostał na twarzy chłopaka, nawet kiedy jego ojciec wchodził po
schodach, tak jakby właściwie nic się nie wydarzyło. Kiedy wszystko ucichło, a
serce Itachiego zaczęło powracać do pierwotnych rytmów zrozumiałem, że w takich
właśnie momentach najbardziej się nie rozumiem: próbuję wejść do czyjegoś
umysłu głębiej i głębiej, pragnę wyłowić stamtąd wszystkie myśli, pytania i obawy, by lepiej zrozumieć ludzką
naturę. Ciężko mi jest jednak przyznać, że mimo wiecznego spaceru po
wszechświecie nadal nie rozpracowałem ludzi.
~
W dniu pogrzebu Dinto Uchihy padało.
W sumie nie byłoby to niczym
zaskakującym, jako że przez ostatnie tygodnie słońce nie pokazywało się ochotnie
w Wiosce Liścia, jednak tego dnia deszcz padał z taką zaciekłością, że w
pewnych momentach przypominał grad. Jednak wieczorem ulewa dobiegła końca, tak
jakby niebo wylało z siebie wszystkie łzy i padło z wycieńczenia. Stojąc na
polanie, Kaoru dostrzegła nawet odrobinę zachodzącego słońca.
I pomyśleć, że jeszcze początkiem
września w tym samym miejscu obserwowała walczących ze sobą kuzynów Uchiha,
rozmyślając o swoich złych przeczuciach, które przez tak długi okres czasu
ignorowała. Teraz, gdy listopad dwa dni temu zapukał do bram Konohy, dziewczyna
nie mogła przestać się zastanawiać nad tym, czy wszystko potoczyłoby się
inaczej, gdyby nie tak wiele rozsianych wokół kłamstw. Czy deszcz padałby
rzadziej, czy może tak samo? Czy dowiedziałaby o przypadłości mamy, czy dalej
trwałaby w niewiedzy? Czy ludzie, do których dołączył właśnie Dinto zostaliby
uratowani, czy ich ciała i tak zaczęłyby proces rozkładu?
Było jej zimno, nie tylko fizycznie.
I jeśli to możliwe zmroziło ją jeszcze bardziej, gdy dostrzegła zbliżających
się Itachiego i Shisuiego. Chłopcy mieli na sobie eleganckie, czarne stroje
żałobne – widocznie wymsknęli się od razu po pogrzebie, bo żaden nie przyniósł
ze sobą ani jednego kunaia czy shurikena. Shinobi mogli sobie na to pozwolić
tylko w wyjątkowych sytuacjach i pogrzeby rodzinne były jednymi z nich.
Kaoru odgarnęła opadające na twarz
włosy, powoli wypuszczając powietrze. Czuła się tak przytłoczona jak jeszcze
nigdy, a ja uznałem, że to odrobinę nie fair zważając na to, że miała dopiero
czternaście lat. Młody człowiek. Za
młody. Podobno najlepszą pamięć ma się za młodu, co dla wielu jest
przekleństwem.
Trójka nastolatków przysiadła w
wysokiej trawie, całkowicie ignorując mokre ubrania i zbliżającą się wielkimi
krokami noc. Shisui uniósł wzrok, wbijając spojrzenie w niebo. Robił to tak
długo, aż nastolatka zaczęła się martwić i rzuciła Itachiemu pytające
spojrzenie. Chłopak po prostu wzruszył ramionami, bo już sam nie miał pojęcia
co robić.
- Zostało ich dziesięciu – mruknął starszy
Uchiha, nie odrywając wzroku od ciemnych chmur. Oklapnięta grzywka opadła mu na
zmarszczone czoło. – Dziesięciu jeszcze się spotyka i dziesięciu jest
zagrożonych. Mam dość bezczynności. Jutro porozmawiam z Konatą. Jeśli się nie
uda, pójdę do Arisy. Bez względu na to co będę musiał zrobić.
Po tych słowach wstał i bez słowa
rozpłynął się w dymie. Kaoru była zbyt zaskoczona, by jakkolwiek zareagować,
dlatego właśnie wpatrywała się w miejsce w którym przed chwilą siedział Shisui,
jakby chłopak nadal tam był, roześmiany i dowcipny jak zwykle.
- Nie zrobi Arisie nic złego –
mruknął nagle Itachi, a gdy dziewczyna na niego spojrzała, powoli zmarszczył
brwi. – Widziałem twojego ojca. Spotkał się z moim już czwarty raz.
Nomura zamrugała oczami, jak to zwykle
się robi się przy wybudzaniu ze snu.
- Dlaczego? – spytała tylko.
- Sam nie wiem – zawahał się na
krótką chwilę, zanim dodał cicho: - Może świat naprawdę się kończy.
~
Długo oczekiwany, ale jest! :) Mogłabym się znów usprawiedliwiać, ale chyba nie zamierzam tego robić - rozdział 7 jest raczej jednym z tych przełomowych, więc mam nadzieję, że się spodobał!
Pozdrawiam cieplutko :3